Obserwatorzy

Translate

wtorek, 7 sierpnia 2018

Rocznica śmierci Idola milionów... Okres "Mentalnej rehabilitacji" oraz autoterapia... Jak Aniołek ocalił mnie po utracie Chaza...


 Ona jest uosobieniem wszystkiego co mi drogie,
A ja raz "bohaterem", a raz śmiertelnym wrogiem...
Nie chce się jak najgorszy już czuć,
Przez to, mam ochotę żyły sobie rozpruć...
Pamiętam, jak kiedyś próbowałem,
Zaszkodzić sobie i się niestety dobrze o to postarałem,
Zszedłem wtedy do ciemnego pomieszczenia,
Chciałem się uwolnić od "własnego zniewolenia"...
Strasznie bałem się wtedy nawet własnego cienia,
To straszne... Przygotowywałem się do zbrodni popełnienia...
To mroczne, przerażające i z perspektywy czasu niezwykle bolesne,
Gdyby doszło to do skutku, to byłoby to odejście przedwczesne...
Pętla była gotowa... Gotowa by się załatwić,
I złudnie życie innym ułatwić,
Oraz by już w tej obojętności wobec siebie nie tkwić...
Pętla przeszła przez głowę i na śmierć tylko czekałem,
Płakałem i zrobiłem krok... Po tym już tylko bezwładnie wisiałem,
Strasznie się krztusiłem, prawie nie oddychałem,
Prawie przerwało mi mózgu rdzeń,
Patrzyłem w dół, na własny, "niewidoczny cień",
Nagle w trakcie tych "ostatnich" chwil głos Chestera usłyszałem,
Po wbity w deskę nóż sięgnąłem i linę przeciąłem,
W chwili, gdy słyszałem "Waiting For The End",
Poczułem do śmierci "śmiertelny wstręt"...
Chester dał mi szansę do dalszego życia, śmierć ode mnie odsunął,
Chester mnie uwolnił, wyciągnął ze złego świata, który runął,
Głos Chestera cały czas mi pomagał,
Cały czas od tamtego czasu, od takich "zbrodni" powstrzymywał,
Przeganiał demona, gdy do głowy mi się dobierał,
Gdy ten pieprzony syf się we mnie zbierał...
Nigdy nie będę w stanie w żaden sposób podziękować Chesterowi...
Jego głos jest w stanie każdą mentalną chorobę uzdrowić,
Trzeba to poczuć całym sobą... Ja żyje dalej dzięki Niemu...
Chester pomógł milionom, był i jest w stanie pomóc każdemu...
Jego głos, Anielski,
Jego krzyk, prawdziwy, nieskazitelny i dla duszy "przyjacielski",
Dla demonów w głowie był niewyobrażalnie niszczycielski...
Demony się Go bały,
Był uosobieniem dobra, dlatego uciekały...
Głos Chestera, każdemu z żołnierzy pomagał,
Nadziei i otuchy dodawał,
Dzięki Niemu żaden człowiek samotności nie odczuwał...

Jako "Soldiers" stawić czoła teraz sami wszystkiemu spróbujemy,
Za wszystko co dla Nas zrobiłeś... Chester... Dziękujemy!" - "Light Of The Infinity" [Kacper]


"Nie da się uciec od przeszłości... Należy się nauczyć z Nią żyć i Ją zaakceptować..."
 

Anielski głos... Głos który leczył i ratował... Głos, który z mnie wyrwał z objęć śmierci...

Pierwsze chwile to było niedowierzanie... Dzwoniłem do brata, dzwoniłem do przyjaciółek... Do osób, które miały bliższą styczność z LP... Płakałem cały czas... Nie potrafiłem zasnąć... Przez kilka  godzin, najgorsze rzeczy chodziły mi po głowie... Byłem cały czas w szoku... Napisałem w następny dzień post na grupie Polskich fanów LP, że jeśli będą potrzebować z kimś rozmawiać lub pisać, to mogą się do mnie zgłosić... Zgłosiło się kilka osób, niektóre pisały przez kilkanaście dni, z niektórymi pisałem nieco dłużej, a dziś trzymam kontakt z jedną osobą i jest to mój kochany Aniołek... Nie wiem co bym zrobił bez Niej... Na pewno nie pisałbym tego... Na pewno nie chodziłbym po tym świecie, bo to Ona odwiodła mnie od pułapki negatywistycznego obłędu beznadziejności... Wrócę dalej do opowiadania tamtych początków... Wyglądałem jak cień człowieka... Prawie nic nie jadłem, z nikim nie rozmawiałem, siedziałem w pokoju... Byłem pogrążony w smutku przez te cholernie ciężkie dni... Nie wyobrażałem sobie co musiała czuć Talinda i Chłopaki z zespołu, skoro to tak bardzo dotknęło wszystkich "Soldiers"... Wtedy byłem bliski zrobienia czegoś nieodwracalnego... Bardzo bliski... Było to nawet widoczne... Gdybym został sam, to... Aż ciężko o tym myśleć i sobie przypominać, jak się czułem wtedy... Pragnąłem trzymać się przy kimś, chociażby żeby posiedzieć w domu... Mogła to być nawet babcia... Ważne było dla mnie, żebym nie został sam, bo demony, by mnie pochłonęły... Czarne myśli cały czas się gromadziły, likwidowały moje wszelkie nadzieję... W pewnych momentach zacząłem żyć tragediami i stworzyłem siebie jako tragedie... Obwiniałem się za śmierć Chestera... Uważałem, że to "ja Go zabiłem"... Niektórymi chwilami zacząłem planować własną śmierć, bo akurat wtedy, ten czas był dla mnie najgorszy... Żyłem tylko i wyłącznie śmiercią Chaza, oraz nienawiścią do samego siebie... Żywiłem tą nienawiść z nieokreśloną siłą, bo przekładało się to na ranienie się, przede wszystkim psychiczne... Z racji tego, że mam astmę również przekładało się to na "wieczorne spacery", a dokładnie, na bieganie do utraty tchu bez inhalatora... Do dziś pamiętam ten ból w klatce pewnego wieczoru oraz zanikanie mojego tchu... Pech chciał, że odzyskiwałem siły, a więc niedostatecznie się zmęczyłem... Wróciłem do domu, a potem wziąłem wziew z inhalatora... Noc i tak nie była przespana... W okresie od 20 Lipca do około początku września sypiałem tylko po 2-3 godziny dziennie i wyglądało to tak, że katowałem się, by nie zasnąć, ponieważ miewałem koszmary, potwornie rzeczywiste i bałem się zasnąć... Wtedy, jak to mówiłem "Gdy zamykałem oczy, widziałem tylko zło, mrok, zniszczenie, demony, a gdy otwierałem oczy, to widziałem to samo, ale z otaczającym światem" i to było dla mnie lepsze... Zmęczenie i tkwienie w rzeczywistości, niż odpoczynek przez zapadanie w sen... Całe tygodnie były wypełnione zmęczeniem i bezsennością... Tkwiłem w udawaniu przed innymi, że "staram się" nie przejmować... Wewnątrz, byłem pusty... Już nawet nie rozbity, ale byłem pusty... Jedyne co mnie utrzymywało jeszcze w jakiś sposób, "na powierzchni" dzięki której nie musiałem spadać z powrotem w otchłań dewastacyjnych myśli, to pisanie z niektórymi osobami... Przy połowie sierpnia, przyjechała do mnie przyjaciółka, z którą miałem się spotkać 3 lata wcześniej... To spotkanie było dobrym doświadczeniem, pokazało, że mogę na Nią liczyć, jednak w głowie miałem wciąż tylko jeden cel... Skończyć ze sobą i chciałem to zrobić 20 Sierpnia... Jednak w tamtym dniu, coś się stało... Coś napełniło mnie ciepłem, pojawiła się iskra, która na nowo... Choć w zasadzie, ta iskra tak naprawdę spowodowała efekt "Big Bang", dzięki czemu z pustego człowieka, stałem się człowiekiem z czystym sercem, a z czasem z czystszym umysłem... Moja głowa była zatruta złymi, a przede wszystkim błędnymi myślami, o czymś i o kimś, o czym i o kim nigdy nie powinienem więcej myśleć... To były największe negatywy... Dalsze dni były już mniejszymi wahaniami nastrojów, jednak wciąż bywały niebezpieczne i widoczne... Pewnego dnia ustaliłem z Angel, że przyjadę do Niej, bo niestety, nie mieliśmy wiele czasu na rozmowę 20 Sierpnia na spotkaniu... Przyjechałem do Niej i rozmawialiśmy, no i doszło do czegoś podczas wieczornego spaceru czego bym się nigdy nie spodziewał... Pocałowaliśmy się pod najjaśniejszą z gwiazd na niebie... Nazywamy to "Pocałunkiem pod okiem Chestera"... Angel nauczyła mnie kochać, nauczyła mnie miłości, nauczyła ponownie się cieszyć z życia... W późniejszym czasie, bywało raz lepiej, a raz gorzej, ale głównie kierunek był obrany w bardzo dobrą i właściwą stronę... 27 Października oglądaliśmy koncert ku czci Chestera... Oglądaliśmy z Angel i był to emocjonalny rollercoaster... Naprawdę, raz było fajnie posłuchać kawałków i ciekawych brzmień, ale potem słuchanie "One More Light" śpiewane przez Mike'a, czy przecudowny Mash-Up "Robotboy\The Messenger\Iridescent"... Aż pamiętam te łzy, pamiętam łzy Angel, które Jej ocierałem... Przytulałem Ją z całych sił... Nikt nie będzie miał nigdy takiego głosu, jak Chester... Nikt... Mike miał niezwykle dużo siły, by to zrobić i stanął na wysokości zadania... Cały koncert obejrzałem potem jeszcze raz... Pierwszy raz był oglądaniem zmagań chłopaków, jak sobie poradzą, drugi raz był raczej "próbą pogodzenia się", że nie usłyszymy więcej Chestera... Po koncercie aż do 25 Stycznia nie było żadnych wybryków z mojej strony, albo raczej ze strony "mojej mrocznej części osobowości"... No może poza kilkoma ranami na ciele, ale były One tylko zadawane wtedy, gdy naprawdę czułem się tragicznie względem własnych emocji i sytuacji, jakie mnie spotykały... Wchłaniałem wszystko, jak gąbka... 25 Stycznia, Mike opublikował 3 utwory... Była to EP'ka "Post Traumatic"... Te utwory były tworzone przez Niego, po śmierci Chestera... Były naszprycowane emocjonalnością... To było w Nich niezwykłe i trochę przyczyniły się do mojej "mentalnej rehabilitacji"... Wszystkie na mnie wpłynęły, jedne mocniej ze względów inspiracyjnych, drugie mocniej ze względu na przywiązanie i dobre odwzorowanie tego co czułem...Ogólnie bardzo dobrze na mnie wpływały, bo łagodziły ból wewnątrz mnie i umacniały moją duszę, leczyły Ją... W Lutym doszło do, jakby to powiedzieć... Ponownego nasilenia moich depresyjnych i autodestrukcyjnych zachowań... Z racji wiedzy na ten temat i jeszcze dostatecznej świadomości, zdecydowałem się na terapię u psychoterapeutki... Gdzieś od połowy Lutego zacząłem chodzić na te spotkania, wylewałem siebie, siedząc po prostu na fotelu przed osobą, przed specjalistką, która słuchała i celnie wychwytywała co i dlaczego się ze mną tak dzieje, co powinienem robić, by uczyć się to zwalczać progresywnie... [Swoją drogą wygodny był ten fotel hehehe]... Rozmawialiśmy o wszystkim co mi ciążyło, co doprowadzało mnie niekiedy do szaleństwa... (Mój Aniołek mnie wspierał przed i po tych spotkaniach... Angel to wszystko rozumiała i dawała do zrozumienia, że chce pomóc, by "mrok" więcej mnie już nie ogarniał)... Zazwyczaj na koniec spotkania podawałem pani psychoterapeutce kilka utworów, z którymi mogłaby mnie utożsamić... Na kolejnych spotkaniach przyznawała, że bardzo wiele mnie z Nimi łączy... Pamiętam szczególnie moment, w którym powiedziała, że w "Waiting For The End" jest taki fragment "Wszystko czego pragnę, to wymiana tego życia na coś nowego, opartego na tym, czego do tej pory nie miałem" i, pytała mnie co, by to było... Odpowiedziałem, że tego nie mogę ściśle określić, ponieważ sam dokładnie nie znalazłem na to odpowiedzi... Powiedziała jeszcze, że w zasadzie całe "Numb" może odnieść się do mojego Ojca... Dokładnie, tak było, właśnie ten utwór, utożsamiałem z sytuacjami związanymi z nałogiem mojego taty... Co dwa tygodnie miałem planowane spotkania, w czwartki... [Owszem, w czwartki, bo jest to najgorszy dzień tygodnia dla mnie... Dzień, w którym demony zabrały "Soldiers" Ich bohatera... Symbolika dnia, w którym demony w mojej głowie najbardziej szalały]... Do Marca było w porządku, bo potem pojawił się problem pomiędzy mną, a moim Aniołkiem... Oliwy do ognia dolała moja mama, gdzie ze szkoły zadzwonił do Niej dyrektor... Podczas rozmowy z panią pedagog [jaka miała miejsce rano tego dnia] chciałem, żeby zrobiła prezentacje, lub coś związanego w walce z depresją... Odebrała to jako list pożegnalny... Jej zła interpretacja spowodowała lawinę... Dzwoniła do mnie w ten sam dzień psychoterapeutka, że chce się spotkać i czy mam czas... Powiedziałem, że w porządku... Poszedłem na spotkanie i pani mnie "zaatakowała" tym, że musimy iść do psychiatry, bo mój przypadek jest poważny... Gdy Jej wyjaśniałem co się stało i to, że pani pedagog wmówiła mojej mamie, te kłamstwa i złą interpretację moich intencji i tak stała przy swoim... Powiedziałem, że to nie w porządku, że wierzy osobom trzecim, a nie swojemu "Podopiecznemu"... Powiedziała wtedy coś co pamiętam, aż do teraz... Słowa "Panu wierzę, ale nie wierzę pańskiej chorobie...", przyprawiły mnie w osłupienie... Każdy był przeciwko mnie... Powiedziałem, że mogę równie dobrze teraz uciec i nie pójdę nigdzie, a pani powiedziała "Mógłby pan, ale wiem, że pan tego nie zrobi...", no i w tamtym momencie miała rację... Zmierzyłem się z tą "Bombą atomową"... Poszedłem do gabinetu psychiatrycznego na konsultację powiedziałem o tych złych rzeczach, ale w łagodniejszej wersji, żeby nie czekały mnie gorsze konsekwencje... Przecież nie mogłem zostać uziemiony, bo na następny dzień miałem być u mojego Aniołka... Dostałem tylko zalecenie, że dobrze byłoby wziąć tabletki... "Wyrównywacz nastroju", tak to nazwał... Nie zgodziłem się, bo powiedziałem, że nie potrzebuję Ich... Po pobycie tam, poszedłem jeszcze do pani, powiedzieć, że miała rację, że to nie było takie straszne, jak myślałem... Powiedziałem również, że za tydzień chciałbym się z Nią spotkać... Pojechałem do Aniołka 16 Marca... Przyjechałem, kupiłem kwiaty... Przebyłem 300 km, w ciemno, nie wiedząc jak zareaguje... [Byłem, jestem i będę w stanie zrobić dla Niej nawet realnie niemożliwe rzeczy]... Ważne było dla mnie, żeby cokolwiek do mnie powiedziała... Nawet jeśliby to były słowa, że mnie nienawidzi... Nie chciała ze mną rozmawiać... Poszła do swojego pokoju, by pójść spać... W nocy, przyszła do mnie, bo usłyszała, jak spadł mi telefon... Modliłem się wtedy... Nie tylko do Boga, ale rozmawiałem również z Chesterem patrząc w gwiazdy... Stała za mną i zapytała co zrobiłem... Powiedziałem, że to telefon i, że Ją przepraszam jeśli to Ją obudziło... Powiedziałem, że jutro już jadę i nie będzie musiała mnie widzieć... Już nigdy... Po tych słowach położyła się obok... Powiedziała, że nigdzie nie pójdzie, dopóki Jej nie powiem wszystkiego... Dopóki nie powiem, jak naprawdę się czuję... Rozmawialiśmy... Rozmawialiśmy do 4:00... Nazywam to "największym rollercoasterem emocjonalnym", jaki miałem kiedykolwiek w życiu... Od nienawiści, przez łzy smutku, aż po łzy szczęścia i przytulenie... Uczucie ciepła na sercu... Wtedy Aniołek uratował mnie po raz kolejny... Choć może nie do końca sobie zdaje sprawę, że uratowała, życie drugiej osobie... Po tym wydarzeniu, po tym weekendzie było lepiej... Poszedłem na spotkanie do pani w kolejny czwartek... Opowiedziałem o moim pobycie u Angel... Wszystko poszło w dobrym kierunku, wszystko sprowadzało się do finału w walce z moją "Mroczną stroną"... Poprzez drugą połowę Marca aż do wspólnych świąt wielkanocnych z moim Aniołkiem nie działo się nic co zagroziło, by mojej emocjonalności... Kilka dni po świętach wielkanocnych, a mianowicie... 3 Kwietnia dowiedziałem się o śmierci mojego Ojca Chrzestnego... Osoby, z którą chciałem porozmawiać, jedyną dorosłą osobą, która by mnie zrozumiała... Przy, której nie czułbym oporów związanych z dzieleniem się moim szczęściem i mrokiem... Wiem, że mógłbym być przy Nim swobodny, bo wujek był mi najbliższy z rodziny... Wiadomość o Jego śmierci mną wstrząsnęła... [W głowie, w ciągu sekundy przypomniałem sobie dzień śmierci Chestera, jak patrzyłem na komentarze na grupie i mówiłem "Nie... Nie nie nie... To nie prawda...", podleciałem wtedy do radia i usłyszałem "Wokalista zespołu Linkin Park...", dalej chyba nie muszę mówić co było]... Przejąłem się, choć nikomu o tym nie mówiłem... W ten dzień byłem ponownie w rozsypce, jednak, przypominając sobie wszystkie chwile z wujkiem, pisząc o Nim posta, emocje ucichły... Wiedziałem, że nie chciałby, bym tkwił w smutku i w pogrążających mnie myślach... Nauczył mnie jednej rzeczy... Bardzo ważnej, a mianowicie dystansu do choroby... W tym przypadku mentalnej, bo uważam je za gorsze niż fizyczne... Na pogrzebie było mało osób... Około 20... Jednak, była moja mama, był tata i starszy brat... Łza mi uciekła... [Miałem w planach parę dni potem napisać list i zostawić pod zniczem, żeby chociaż w ten sposób z Nim "porozmawiać"... Nie zrobiłem tego, aż po dziś dzień... Zrobię to, tylko w późniejszym czasie]... Po tamtym dniu nie pamiętam, by spotykały mnie kolejne wielkie zderzenia z negatywami... Przez kwiecień, aż po Maj spotykały mnie raczej pozytywne rzeczy, chociażby wypady w różne miejsca z moim Aniołkiem, radość z tego, że mogę z Nią spędzić czas w ciekawych lokacjach... Czerpałem przyjemność z najprostszych rzeczy... Wszystko dzięki Niej i Jej wsparciu przez cały czas... Wspieraliśmy się wzajemnie, w każdym momencie, w dobrych i złych chwilach... Spędziłem z Nią moje urodziny... Dwudzieste już... [Hehe, "dwójka" z przodu, a starości dodaje mi to, że dzieci z pod osiedla mówią mi "Dzień dobry"]... Przez te miesiące i tygodnie Mike publikował kolejne utwory z "Post Traumatic"... Wszystko mnie kierowało "w stronę światła"... Wychodziłem z mroku, a z czasem uczyłem się go przemieniać, w coś dobrego... Filtrowałem to i wyciągałem to co najlepsze i to, co mnie umacniało... W dzień 17 Maja zakończyłem terapię i sam "stanąłem na nogi"... W tamtym dniu startowałem bez "przewodnika" jakim była moja psychoterapeutka... Pomogła mi dotrzeć do rdzenia "Depresji" i nauczyła skuteczniej walczyć z Nią... Sposoby radzenia sobie z Nią skutkowały... Zacząłem się uwalniać z kajdan... [Dzięki spotkaniom z psychoterapeutką napisałem post o "Depresji", o wszystkich moich doświadczeniach z Nią związanych, o moich refleksjach, w których zamknąłem wszystkie poprzednie spotkania... Mój jeden z najbardziej przełomowych, mój "autoterapeutyczny" post]... Przez Maj i Czerwiec nie pojawiały się "złe momenty"... Przez ten okres czasu zacząłem się jeszcze bardziej cieszyć z życia dzięki Angelice... Chociażby patrzyłem w słońce z nadzieją, że wstanie kolejnego dnia, by rozświetlić dołujący mrok nocy, a nie z chęcią, żeby już nie wstawało... Nie ze mną na świecie... Zacząłem kręcić głupiutkie i śmiechowe filmiki, gdzie nabijałem się chociażby z mojego sposobu robienia kolacji czy przyrządzania śniadania... Nawet chciałem z Angel stworzyć nawet odcinkowy "serial" ze skarpetkami na rękach, takie "sock show"... Po prostu cieszyć się codziennością w obfite śmiechem i radością momenty... [Dzięki Niej odzyskiwałem psychiczną równowagę, to właśnie Angelika jest moją motywacją i ciągłą miłością, której nie traktuję, jakbym Ją już miał... Jest miłością, którą staram się codziennie zdobywać, staram się dla Niej coraz bardziej, z każdym dniem]... W dniu 15 Czerwca premierę miało "Post Traumatic", czyli solowa płyta Mike'a... Słuchałem Jej przez kilka, kilkanaście dni... Utwory jakie się tam znajdowały dodatkowo mnie rehabilitowały... "Can't Hear You Now" chyba najbardziej się przyczyniło do mojego umocnienia... Najbardziej chyba mnie uświadomiło w tym, że Chester pozostawił po sobie wiele życiowych doświadczeń, wiele płyt obfitych w niesamowite utwory, z jeszcze bardziej trafiającymi w serce słowami... Prowadzone do serca Jego Anielskim głosem, a niekiedy krzykiem... Ten utwór, ostatni na płycie Mike'a, jest światłem w tunelu, jest mostem, który udało mi się przekroczyć... Dzięki temu "pogodziłem się" z tym, że Chestera już więcej nie usłyszę, oraz, że nigdy więcej nie dane będzie mi Go zobaczyć... Zrobiłem krok naprzód... Przedostatni tydzień czerwca był moim przełomem... Pisząc "pseudo-wiersz" o moim Ojcu, gdzie zamknąłem swoją emocjonalność nie myślałem, że zdecyduję się go Mu pokazać... A jednak pewnego dnia tak się zdarzyło... Było to właśnie w tym tygodniu czerwca... Poprosiłem Go o włączenie strony, podałem adres do posta i wyszedłem... Pojechałem na przejażdżkę rowerową, wieczorową porą... Myślałem, czy faktycznie dobrze zrobiłem... Wracając, zadzwoniłem do przyjaciółki... Chwilkę porozmawialiśmy... Powiedziałem Jej o tym co zrobiłem i powiedziała, że jest pełna podziwu... Sam z siebie z jednej strony byłem dumny, choć z drugiej wciąż myślałem, że to chyba było złe posunięcie... W końcu wróciłem do domu, wszedłem do kuchni, nalałem sobie soku i poszedłem do pokoju, jak gdyby nigdy nic... Po chwili przyszedł tata... Powiedział "Synu, dziękuję Ci, że mi to pokazałeś... Życie dało Ci porządnie w kość, Ja dałem Ci porządnie w kość... Uświadomiłeś mi to i dziękuję, jestem z Ciebie dumny"... Nie wiedziałem co powiedzieć, przytuliłem Go i powiedziałem, że to raczej ja, jestem dumny z Niego... Niestety... To nie trwało długo, to szczęście i ta radość, oraz czas z Jego zapewnień... 4 Lipca, gdy byliśmy w Energylandii wraz z Angel, moimi braćmi i dziewczyną starszego brata, brat po uprzednim kontakcie SMS'owym z mamą powiedział mi, że Tata znów zaczął pić... Znów poczułem się źle... Poczułem się oszukany, zdradzony... Przez własnego Ojca... Szlag mnie trafiał, bo byłem zawiedziony, smutny i jednocześnie zły... Nie chciałem dać po sobie poznać, że jest mi naprawdę przykro, Angel wiedziała, ze coś jest nie tak, trzymała mnie mocno za rękę... Dzięki Niej czułem przypływający spokój, dzięki temu nie było tak źle, dzięki Niej, mój gniew oraz smutek był ujarzmiany... Tak wiele dla mnie znaczył ten okres w jakim nie pił, a jednak to się skończyło... Angel nie pozwalając, by smutek wziął nade mną górę pchała mnie w stronę pozytywów i poszliśmy "zapomnieć się" w kolejkowej zabawie, krzykach związanymi z bawieniem się, uwalnianiem pozytywnych emocji... Pomogła mi "odsunąć na bok" złe uczucia... Po pobycie w Energylandii, kilka dni później był "Barbarian Race"... Bieg, w którym uczestniczyłem, bieg, który jest moim "wytrzymałościowym testem", oraz "próbą" jak wiele mogę pokonać przeszkód walcząc cały czas bez ani chwili poddania się... Udało mi się ukończyć bieg, choć było mi naprawdę pod koniec ciężko, moje nogi były jak galaretki... Przez Brata [biegłem razem z Nim], który pewnymi momentami naprawdę mnie dołował, mówiąc, że więcej ze mną nie pobiegnie, bo jestem za słaby... Czułem się źle... Czułem, jakby "demony" zaczęły wracać, ale moja samoświadomość, była na tyle rozwinięta, że zamiast pozwalać te "demony" wpuszczać do głowy, próbowałem wykrzesać ostatnie siły z siebie i pokazać bratu, że jestem silniejszy niż myśli... A raczej pokazać sobie, że stać mnie na więcej i nic nie jest w stanie mnie powstrzymać... Wszystko dlatego, że Angel, by była zawiedziona, gdybym przez słowa brata pozwolił sobie na "upadek" i poddanie się... Nie mogłem sobie na to pozwolić... Nie mogłem pozwolić bym poniósł porażkę, podczas, gdy Mój Aniołek liczył na mnie i trzymał kciuki z całych sił... Przekroczenie linii mety było również dla mnie symbolicznym przekroczeniem linii, w postaci bariery, jaka mnie powstrzymywała przed zniesieniem kolejnych granic własnych możliwości... Po biegu, po weekendzie, a w zasadzie tygodniu spędzonym u Angel, który był pozytywny przyjechałem do domu... Rozmówiłem się z tatą po czasie "ciszy", jaka panowała między mną, a Nim... Powiedziałem co miałem Mu do powiedzenia... Przyznał się do błędu, lecz tym razem przyjąłem to z dystansem, bo nie ufałem Mu już na tyle, by być spokojnym... Tydzień po pobycie u Angel znów do Niej jechałem... W dzień 20 Lipca, kierowałem się do Niej, uprzednio uczestnicząc w Memoriale na cześć Chestera w Krakowie... Poznałem ciekawych ludzi, odśpiewaliśmy kilka utworów, dostałem fajne pamiątki od takiej jednej Oli, która została fanką LP w tym roku... [Była ucieszona, że tak Ją przyjęliśmy, mimo, że była "krótko stażem" jako "Soldier"]... Wziąłem taką pamiątkę również i Mojemu Aniołkowi, mimo, że nie mogła uczestniczyć... [Tzn, dla mnie uczestniczyła, w moim serduszku i w myślach, ciągle była przy mnie... Czułem Jej obecność przy sobie]... Potem pojechałem do Katowic, spotkaliśmy się na dworcu autobusowym, gdzie Autobusem "632" kierowaliśmy się do Jej mieszkania, by zabrać Jej rzeczy i jechać do Jej domu... [W tym momencie powinienem skończyć moją opowieść w związku z zamknięciem całego mojego roku od dnia śmierci Chestera, jednak chciałem dopisać jeszcze kilka słów odnośnie następujących parę dni po 20 Lipca 2018 roku]... 22 Lipca, Dziadek Angeliki miał 70 urodziny... Powiem tak... Nigdy w życiu nie brałem udziału w tak rewelacyjnie przygotowanej uroczystości... Nigdy nie byłem uczestnikiem urodzin, w których były obecne wzruszające przemowy, czy równie wzruszające i poruszające modlitwy... To było naprawdę takie piękne, takie... Swego rodzaju magiczne... Strasznie miła atmosfera spowijała całe wydarzenie... [Dzieci się bawiły, były bitwy wodne na balony, była wielka zjeżdżalnia, człowiek aż chciał się bawić, mimo, że przygotowane dla dzieci, dorośli również się rozerwali i dostarczyli sobie wzajemnie niewiarygodnie dużo wesołości i radości, dobroci i więzi]... Miło zostałem przyjęty przez całą rodzinę Angeliki, strasznie miło mi było, czułem się tak jak... W rodzinie... Coś czego w domu nie czuję w pełni, tam było od razu... Ta dobroć, zaangażowanie, dopięcie na ostatni guzik wszystkiego, by wyszło jak najlepiej... Perfekcyjność zamknięta w przygotowywaniu urodzin... Poczucie, że nie jest się 5 kołem u wozu, uczestniczenie w zabawach, szczery uśmiech na ustach... W tamtym momencie puściło mnie wszystko co złe... Czułem się tak dobrze, tak miło... Czułem ciepło w sercu... Po urodzinach Dziadka Angeliki musieliśmy ruszać do Jej mieszkania... Spędziliśmy tam razem tydzień... [Wciąż pamiętam słowa Jej Taty "Tylko mi tutaj nie rozrabiać"... Haha, na szczęście żadnego rozrabiania nikt z Nas nie miał w planach... To była dla mnie bardziej próba odnalezienia się w dorosłym życiu... Proste czynności takie jak, sprzątanie, gotowanie, mycie, pranie weszły mi w krew już po drugim dniu... [Czułem, że to mi nie ciąży, mogłem to robić, lecz w domu to zanika, nie potrafię aż tak się angażować w pomaganie w domu]... Spotkaliśmy się z Przyjaciółką Paulą w środę [25 Lipiec]... Miło spędzony dzień, pełen pogaduszek odnośnie seriali, spraw osobistych, muzyki, blogów, opowieści i doświadczeń... Pod wieczór niestety dostało się lekkie spięcie pomiędzy mną, a Angeliką, które znów zainicjowałem niestety ja... Czułem się jak potwór, zresztą nie pierwszy raz przy takich sytuacjach i nie tylko... Wtedy znów byłem napędzany tym, że muszę zrobić wszystko, by naprawić jedną kłótnię... Udało się na dzień następny, szczerą rozmową i dopracowaniem kolejnych szczegółów w Naszych relacjach...
Dalej cóż mi opowiadać? Zobaczymy co przyniesie przyszłość, a póki co, wiadomo, że 7 Września czeka Nas koncert Mike'a w Wiedniu... Przyszłość mimo, że nieznana, to wiem, że będzie lepsza i patrzę na Nią z nadzieją [pomimo świadomości, że weekendy z Ojcem będą wyglądały tak samo, będą się powtarzać w kółko i w kółko]... Mój Aniołek nazwał mnie bohaterem, ponieważ byłem w stanie zrobić naprawdę wiele [kilka razy udowadniałem to Jej, oraz samemu sobie...], by nauczyć się walczyć z nawrotami niebezpiecznych myśli, które niestety, ale pojawiają się raz po raz... Powiedziała mi, że skoro pokonałem taką chorobę, jaką jest "Depresja" to wszystko inne to "pikuś"... Tylko, że "Depresji" się nie pokonuje, ale uczy się z Nią walczyć... To nieustanna walka, którą mam zamiar toczyć aż do samego końca mojego życia... Zrobię to, dla siebie, dla Aniołka, dla Chestera... Będę walczył i próbował się odwdzięczyć za podarowane mi przez Nich szanse do dalszego życia właśnie w ten sposób... Będę żył pełnią życia i pomagał w tym również innym, którzy tego potrzebują...
Jeśli chodzi o muzykę to... Muzyka na blogu również zmieniała się przez ten rok... Patrząc z perspektywy czasu, na samym początku dodawałem całkiem smutne, związane właśnie z moimi odczuciami na poszczególne okresy... Potem pojawiły się mocno wyrażające ból, cierpienie i związek z demonami w umyśle... Teraz są wszystkie z poszczególnych okresów i co najważniejsze, są teraz głównie takie, które pomogły mi przejść przez wszystko i doprowadziły mnie do tego, jak się czuje dziś... Silniejszy, bardziej zmotywowany do walki i pomocy innym, oraz bardziej odporny na różne inne zaburzenia na tle "depresyjnym"... 


Minął rok... Rok pełen smutku, obfity w bezsilność i pogrążający w otchłani mrocznych, dewastacyjnych duszę myśli... Od dnia 20 Lipca, zmieniłem postrzeganie świata i nastawiłem się na "pomoc mentalną" każdemu człowiekowi, który tego naprawdę potrzebuje... Sam chodziłem na terapię i uważam to za dobrą decyzję... Terapia, na którą uczęszczałem od Lutego aż do Maja, poskutkowała... Czuję się lepiej, czuję się bardziej poukładany, stoję na własnych nogach już bez strachu, bo gdy miałem przerwy w spotkaniach to dodatkowo rehabilitowałem się utworami Mike'a [Muzykoterapia] oraz pisałem posty na blogu, dosyć osobiste i jeszcze bardziej obfite w emocje [Autoterapia]... Cały mój blog nieoczekiwanie zmienił formę na autoterapeutyczny i w zasadzie wolę taką formę, niż taką, jaką przyjmował poprzednio, czyli ciche wylewanie swoich emocje... Teraz mam chęć dzielenia się swoimi emocjami, przeżyciami, z innymi osobami, bo czuję, że wiele osób, z niektórymi aspektami mojego życia może się utożsamić... Wiedza, że ktoś przeżył coś podobnego, już stawia Nas w lepszym położeniu i można czuć się bezpieczniej... [Dlaczego ten post napisałem tak późno? Dlaczego dopiero 7 Sierpnia Go publikuję? Bo chciałem, by był najdoskonalszy i chciałem napisać o wszystkich najistotniejszych sytuacjach z danych chwil w ciągu tego roku... Te następujące kilka dni po rocznicy były kluczowe, dlatego musiałem Je zawrzeć w poście... Mam nadzieję, że w jakiś sposób, będę w stanie pomóc komuś, kto to przeczyta...]



Zamykam w tym poście całą zebraną złość, smutek i nienawiść zebraną od 20 Lipca 2017 roku, aż do dziś, aż do dnia następującego rok [I kilka dni] później... Zamykam pewne sprawy, rozdziały i blokuje pewnych ludzi, izoluje od siebie najbardziej toksyczne środowisko... Ten post znaczy dla mnie najwięcej, ponieważ wyłożyłem "kawę na ławę" odnośnie prawdy, jak wyglądał ten rok... Był drogą z całkowitego mroku i prowadził przez ciemne zakamarki mojego umysłu... Kierowałem się w stronę światła, a tym światłem jest Mój Aniołek... [Śmierć Chestera nie była popchnięciem w stronę depresji, bo zaczęła się do mnie dobierać już wcześniej, jednak... Śmierć Chaza okazała się być opuszczeniem "gardy" i stała się autostradą, prowadzącą do mojego szaleństwa]... Mam swojego Anioła stróża, który mnie chroni, a czasami nawet, to ja mam okazję chronić mojego Aniołka...




"Nadszedł ten dzień, najgorszy w roku, 
 Ten dzień, ta data, pozostanie cierniem w oku,
 Dzień, w którym wszystko runęło,
 Dzień, w którym cały grunt pod nogami mi usunęło,
 Dzień, który ciągle przeklinam,
 Dzień, który bardzo dobrze pamiętam,
 Dzień, który zabrał Cię Nam...
 Dzień, który kojarzy się z cierpieniem,
 Dzień, który spowija światło mrocznym cieniem,
 Dzień, który co roku zagojone rany ponownie otwiera,
 Dzień, który zabrał "Żołnierzom" Ich bohatera,
 Dzień, który ciągle mentalnie mnie rozdziera...
Dla "Soldiers", ten dzień jest w Ich życiu najgorszy...
W ten dzień krzyczę! Wrzeszczę! Nikt nie słyszy,
 Bo ciężko cokolwiek usłyszeć w martwej ciszy...
Czas postawić krok dalej, być jeszcze bliżej,
Tego co ciągnie Nas wyżej,
I usunąć od siebie wszystko, co strąca Nas niżej..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]
  


Rocznica najgorszego dnia... Rok obfity w momenty bezsilności... 

6 komentarzy:

  1. Szacunek, za prawdziwe wyznania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne teksty i słowa o Chesterze

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Poruszyłeś mnie tą szczerością. Myślę, że teraz to ona nas definiuje. Żeby ją wyznać, trzeba być silnym człowiekiem. Wierzę też, że prawda wyzwala.

    To, co przeżyłeś uodporniło Cię. Masz soldine fundamenty do walki, masz broń. Wiem, ze już się nie poddasz. Myślę, że Chester byłby z Ciebie dumny. Jesteś niesamowitym fanem!

    Ps. Dodałam tyle komentarzy, bo autokorekta się zacięła i opublikowałam z błędami xd

    OdpowiedzUsuń
  5. Piekny artykul. Życze duuuuuużo siły bo widze,że autor jest bardzo słaby psychicznie. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słabość psychiczna to już przeszłość, na całe szczęście... Zdążyłem się przez rok niezwykle mocno uodpornić względem starych czasów :> Dziękuję! Pozdrawiam!

      Usuń