Obserwatorzy

Translate

czwartek, 14 września 2023

Strata... Tworzenie braterskiej więzi...

  


Tak wiele się przez ostatni czas pozmieniało, że nie wiem od czego zacząć pisać... Może zacząłbym od młodszego brata, który od czasu kiedy doświadczył straty, która dosyć mocno odcisnęła swoje piętno, zmądrzał i spokorniał na tyle, by można było z Nim spokojnie porozmawiać o wielu różnych rzeczach, jakie zawsze przechodziły mi przez myśli, które zawsze chciałem skierować do Niego... Dokładniej wyjaśniając, chodzi mi o to, że niby mam starszego brata, ale co mi po Nim, gdy Jego najlepszą radą w moim najgorszym czasie, to było "Weź się ogarnij", albo "Nie możesz zacząć być normalny?"... Z przykrością muszę stwierdzić, że życie za mało Go skopało, zniszczyło i zdewastowało, by móc zrozumieć, jak nie raz człowiek może się czuć i do jakich rzeczy może się posunąć... Tak więc chciałem młodszemu bratu zawsze być, jak ten starszy brat, który w chwilach załamań potrafi pomóc wrócić na dobrą ścieżkę, dokonywać właściwych wyborów, albo poratować po prostu dobrą poradą... Chciałbym, by mógł na mnie liczyć i stworzyć taką braterską więź, jakiej ja nigdy nie miałem i nie czułem... To przykre, że musi dochodzić do takich sytuacji, jak strata bliskiej osoby, albo zdrada przez kogoś na kogo naprawdę się liczyło, by dopiero wtedy dostrzegać rzeczy, które były niewidoczne przez cały ten czas... Często ostatnio zdarza się, że wspólnie spędzamy czas przy konsoli... Bardzo rzadko zdarza się porozmawiać na poważne tematy, ale gdy już do tego dochodzi, to zwykle mam Mu co powiedzieć... To nieciekawe i niecodzienne tematy i nieco mnie to drażni, bo nie powinniśmy się obawiać o takich rzeczach rozmawiać, nie ma w tym nic głupiego i nie powinno być w tym też nic niezręcznego... Mam po prostu nadzieje, że mój młodszy brat wie, że może na mnie liczyć i nie będzie się bał zapytać o radę, gdy będzie Mu ciężej w pewnych chwilach... 



Krótki post i kilka rzeczy, o których chciałem nadmienić i "rzucić w eter"... Nie ukrywam, że następne posty jakie przygotowuje w ostatnim czasie mogą być podobne... Ten post pisałem dawno temu, prawie pół roku mija od pierwszych zdań... Uzupełniam Go dopiero dziś i muszę Wam powiedzieć, że w życiu mojego starszego brata się pozmieniało... Z tą różnicą, że woli wszystko ukryć niż ze mną porozmawiać... Boli mnie to, że nie ma do mnie zaufania, choć przechodziłem przez podobne rzeczy dużo wcześniej niż On... Może nabierze odwagi i kiedyś, jak pojadę ponownie do domu i się spotkamy, to nadarzy się okazja przy stole wyłożyć kawę na ławę... 


"Kiedy to się skończy?

Przecież to mnie wykończy,

Wszędzie tak samo, nie mogę nigdzie uciec,

Nie da się wyjść, nie da się biec,

Zamknięty z tymi myślami,

Obity podkładanymi pod nogi kłodami,

Zmęczony ciągłymi zmianami,

Wyniszczony skradzionymi pragnieniami,

Zdewastowany niespełnionymi marzeniami,

Stale zaniepokojony mnożącymi się myślami...

Słucham muzyki próbując przestać w nocy płakać,

To zagłusza chwile w których chce z mostu skakać,

Piszę te wiersze, by dać poznać prawdziwego siebie,

Może zdążę, zanim mój umysł brutalnie mnie zajebie…” - Light Of The Infinity (Kacper)




"Ujawniając, kim jesteś..."

poniedziałek, 5 września 2022

Powrót do swojego "miejsca"...



 Długo mnie nie było, chciałem wszystkich powitać... Po tak długiej przerwie, w końcu mam jak pisać na osobności... Nie ukrywam, że wielokrotnie chciałem coś na pisać... Minęło prawie 3 lata... Przecież to od cholery czasu... Przez ten okres wiele się zmieniło... Muszę jednak powiedzieć, że z tym co mam z tyłu głowy nie udało mi się w pełni wygrać, czasami to wraca i to się chyba nie zmieni do końca mojego życia... Jednak łatwiej mi walczyć, niż 3 lata temu... Mam miejsce, w którym mogę spokojnie wykrzyczeć swój smutek, swoją złość, gniew i nienawiść... Tym miejscem jest mój samochód, najlepiej jadąc autostradą, wtedy mogę spokojnie jechać i krzyczeć ile sił w płucach, w zamkniętej przestrzeni, gdy wiem, że nikt nie słyszy... Nie konteneruje wszystkiego w swojej głowie, w swoim umyśle, daję temu upust, gdy to możliwe... Chciałem jeszcze podzielić się tym, że oświadczyłem się Mojemu Kochanemu Aniołkowi... Od tamtego czasu jest przeze mnie dumnie nazywana narzeczoną i zawsze się cieszę, gdy intensywniej o Niej myślę, bo o ile minęło te 3 lata, tak wciąż się nie przeprowadziłem w Jej okolice, nie dlatego, że nie chce... Tylko dlatego, że po mojej stronie wynikają komplikacje, choć na szczęście już niedługo wszystko się ułoży tak, jak ma być... Wiem, że w końcu w tym roku to się uda zrealizować, być może już przed wakacjami... Marzę o tym, by mieszkać z Moim Aniołkiem... To jedno z moich największych marzeń... 


Drobna aktualizacja, a w zasadzie nie taka drobna, bo dopisuję po jakimś roku następujące rzeczy... Spełniło się moje marzenie, a mianowicie mieszkam z Moim Aniołkiem, przeprowadziłem się, znalazłem pracę, która mnie bardzo satysfakcjonuję... Kupiłem nowe auto i jestem bardzo zadowolony z użytkowania Go, o wiele mniej stresu miewam przez to auto, niż w przypadku, gdy miałem Audi... Poprzednie auto sprawiało tyle problemów i nerwów, że to aż niewiarygodne, ile kłótni, sprzeczek, problemów finansowych powodowało... Studnia bez dna, co by nie naprawić, to psuło się coś innego... Wydawać by się mogło, że taka kolej rzeczy, bo przecież auta się psują i owszem, lecz ten samochód był istnym ucieleśnieniem rzeczy perfekcyjnej w swej niekończącej się awaryjności... Długo nie dawałem sobie przemówić do rozsądku, by zmienić auto, ale w końcu wziąłem się za poszukiwania i od lutego 2022 jestem posiadaczem Alfy, z którą wiem, że przeżyję dobrych kilka lat, a przynajmniej taką mam nadzieję... Mam również tutaj 2 kochane psiaki, które czasem sprawiają mi dużą radość, a czasem szarpią nerwy, choć więcej jest tych lepszych momentów...


O czym nie wspomniałem?... Wiele rzeczy jeszcze pewnie nie powiedziałem, o których miałem wspomnieć, gdy myślałem o tym, by napisać coś w końcu na blogu... Może wspomnę o Moim Przyjacielu, który można powiedzieć, jest dla mnie przykładem, jak być dobrym i rozsądnym człowiekiem... Wiktora znam przez większość swojego życia, jednak przyjacielem stał się dla mnie dopiero parę lat temu... Mamy dużo wspólnego, od poglądów politycznych, przez upodobania technologiczne, kończąc na graniu w gry na konsoli i kosztowaniu różnorodnych whiskey... Mówiłem Mu już nawet, że chciałbym, by był moim świadkiem na moim ślubie... Staram się otaczać tylko dobrymi osobami w swoim życiu, a tych, którzy mi szkodzą, staram się odsuwać jak najdalej... Myślę, że 8 Sierpnia 2018 roku udało mi się usunąć najbardziej trujący mi życie byt, który obecnie najprawdopodobniej truje życie innym... Wracając do Mojego Przyjaciela, czasami miewam wrażenie, tzn takie odczucie, że nie do końca mnie lubi, tzn w tym sensie, że nie zawsze ma ochotę ze mną gadać, bądź ogólnie mnie słuchać, ale nie dziwię się, ja sam się nie często daje lubić, mam naprawdę ciężki charakter, choć staram się być lepszym człowiekiem, idąc właśnie za przykładem Wiktora... Chyba jeszcze zapomniałem wspomnieć, że upodobania muzyczne czasami również mamy podobne, z tym, że Wiktor woli lżejsze brzmienie Linkin Park, (np płytę One More Light, czy Minutes To Midnight) albo Twenty One Pilots... Co tu dużo mówić, Wiktor jest po prostu bardzo dobrym człowiekiem, mogę zawsze na Nim polegać, nigdy mnie nie zawiódł, za każdym razem mi pomaga... Chciałbym kiedyś choć w procencie, czuć się tak dobrym człowiekiem jakim właśnie jest... [Dalsza część zaktualizowana niżej]...


Muzyka wciąż odgrywa bardzo znaczącą rolę w moim życiu, choć LP przyznam szczerze słucham rzadziej, niż miało to miejsce przed, trzema, czterema latami, a to dlatego, że zbyt intensywne słuchanie działa na mnie, jak... Już nawet nie rozdrapywanie starych ran, ale Ich rozdzieranie na strzępy... Wiadomo, LP na zawsze zajęło I miejsce w moim sercu i to się nie zmieni, ale przez ostatni czas, doszło kilku innych wykonawców o podobnych brzmieniach jak np, Bring Me The Horizon, Avenged Sevenfold oraz Korn... Jest również muzyka Twenty One Pilots i w ostatnim czasie to Ich słucham bardzo intensywnie, odkryłem, że bardzo dobrze nawet wychodzą mi próby śpiewu, np Chlorine, bądź Ride, czy z ostatniej płyty Shy Away... I nie powstrzymuje się nawet, gdy Mój Aniołek siedzi obok, już się nie wstydzę przy Niej robić niczego, a czasem nawet dołącza się do śpiewania, gdy robimy sobie trasę autkiem... Jeśli to nie jest już żaden z powyższych zespołów, to odtwarzam wtedy muzykę filmową, albo Hansa Zimmera, bądź Zacka Hemseya... Ciągle obracam się w kręgu tych brzmień... Gdy bywa ciężej niż zwykle, to przerzucam się na te mocniejsze brzmienia... 


Był niedawno u Nas opiekun psów i pokazywał kilka "trików", jak ogarnąć chaos Aslana, czy wychodzenie obojga za bramę... Od tamtego czasu staram się pracować z Aslanem nad Jego zachowaniem, na spacerze i pod domem... Za bramę, już w ogóle nie wychodzi bez zgody, a na spacerach chodzi coraz spokojniej, co napawa mnie niejako dumą, bo możliwe, że coś mi wychodzi i jestem bardzo z tego zadowolony... Na Lunę również przyjdzie czas, ale zbyt ciężkie by było ogarnianie Ich obojga... Mój Aniołek się cieszy, bo przynajmniej teraz jednocześnie można pójść na spacer i popracować z pieskami... Relaksujące jest to najbardziej, gdy po upalnej pogodzie, następuję nieco chłodniejszy wieczór i można się wybrać na taki długi spacer, przynajmniej półgodzinny... Te psiaki niejednokrotnie mnie trochę ratują, przed tym co ujawnia się z tyłu głowy... Za to Kocham Je najbardziej...


Sądzę, że powinienem wspomnieć o mojej Babuni, która naprawdę jest dla mnie wsparciem i najbardziej kochaną osobą z mojej rodziny... Staram się z Nią często rozmawiać przez telefon i bardzo się cieszę z każdej chwili, którą możemy sobie przegadać, albo o tym co się dzieje u Niej, albo co się dzieje u mnie, choć nie ukrywam, że najlepiej jest, gdy się "uruchamia" i mówi przez 90 procent rozmowy, bo najczęściej bywa tak, że chce po prostu słuchać Jej głosu... Pomaga mi to w walce z tymi myślami z tyłu głowy... Babunia jest jedyną osobą z rodzinnych stron, która sama z siebie dzwoni i się interesuje, co robię i jak spędzam czas... Wiem, że robi to ze szczerego serca... Nie żąda nic w zamian i nie dzwoni jak niektórzy, gdy tylko coś chcą... Dziękuję Bogu, że Moja Kochana Babunia jest obecna w moim życiu i jest obdarzona tak wielkim sercem i jest mi przykro, że nikt z rodziny nie potrafi tego dostrzec i docenić... To prawda, czasem zachowa się w pewnych sprawach nie tak, ale to w Jej przypadku normalne,  ja wiem, że Babci nie jest lekko w niektórych momentach... Ostatnio przyjechałem do Niej i naprawdę szczerze z Nią porozmawiałem... Dokładnie 1 Sierpnia 2022, osobiście powiedziałem Babci, że niestety, ale jestem poważnie chory i opowiadałem co czuję i jak się czuję... Czekałem długo na ten moment, byśmy byli sam na sam... Wiedziałem, że tylko Ona z rodziny będzie, choć w połowie wiedziała jak się czuję... Gdy miałem wyjeżdżać, pocałowałem Ją w czoło i powiedziałem, że Ją Kocham i nie mogę się doczekać, aż będę mógł przyjechać ponownie i tym razem z Moim Aniołkiem... W samochodzie się popłakałem... Wpadłem na pomysł, że muszę napisać coś dla Babci i najpierw opublikuję to tutaj, a potem wręczę Jej to na papierze... Napewno będzie się cieszyć i z niecierpliwością czekam na ten moment, aż osobiście ujrzę szczery uśmiech na Jej twarzy...


Myślę, że napisałem z grubsza większość rzeczy jakie chciałem, niektóre tematy rozwinę w osobnych postach, jeden z Nich już piszę i nie ma tak wiele "słodkich momentów"... Opublikuję Go niedługo, napewno nie trzeba będzie się zbierać kilku lat... :] 


"Wczoraj, gdy z Babcią rozmawiałem,

Po Jej pewnych słowach się popłakałem,

Za dużo wczoraj myślałem,

I rzekę łez przy tym wylałem,

Bardzo za Nią zatęskniłem…

Nigdy tak mocno, jak wtedy Jej nie kochałem,

Najciężej było chyba, gdy się z Nią rozłączałem,

Tak bardzo tego nie chciałem...

Zawsze staram się Jej mówić na koniec, że Ją Kocham i tęsknie,

Mój Aniołek mówi, że to słodkie i kochane,

A ja mam nadzieję,

Że tak jak w moim sercu, tak i na głos brzmi to pięknie,

Moje słowa na pożegnanie pozostaną nie zmieniane,

Bo to co mam z tyłu głowy, wtedy nieco niszczeje...

I dziękuję, że mam w Babuni takie oparcie,

Pomaga mi z moimi myślami, 

Dzięki Niej wygrywam z Nimi trudniejsze starcie,

I staram się podążać za Jej dobrymi radami..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]




Jeśli czujesz się niewidzialna, nie pozwolę Ci się tak czuć już nigdy więcej...

wtorek, 7 sierpnia 2018

Rocznica śmierci Idola milionów... Okres "Mentalnej rehabilitacji" oraz autoterapia... Jak Aniołek ocalił mnie po utracie Chaza...


 Ona jest uosobieniem wszystkiego co mi drogie,
A ja raz "bohaterem", a raz śmiertelnym wrogiem...
Nie chce się jak najgorszy już czuć,
Przez to, mam ochotę żyły sobie rozpruć...
Pamiętam, jak kiedyś próbowałem,
Zaszkodzić sobie i się niestety dobrze o to postarałem,
Zszedłem wtedy do ciemnego pomieszczenia,
Chciałem się uwolnić od "własnego zniewolenia"...
Strasznie bałem się wtedy nawet własnego cienia,
To straszne... Przygotowywałem się do zbrodni popełnienia...
To mroczne, przerażające i z perspektywy czasu niezwykle bolesne,
Gdyby doszło to do skutku, to byłoby to odejście przedwczesne...
Pętla była gotowa... Gotowa by się załatwić,
I złudnie życie innym ułatwić,
Oraz by już w tej obojętności wobec siebie nie tkwić...
Pętla przeszła przez głowę i na śmierć tylko czekałem,
Płakałem i zrobiłem krok... Po tym już tylko bezwładnie wisiałem,
Strasznie się krztusiłem, prawie nie oddychałem,
Prawie przerwało mi mózgu rdzeń,
Patrzyłem w dół, na własny, "niewidoczny cień",
Nagle w trakcie tych "ostatnich" chwil głos Chestera usłyszałem,
Po wbity w deskę nóż sięgnąłem i linę przeciąłem,
W chwili, gdy słyszałem "Waiting For The End",
Poczułem do śmierci "śmiertelny wstręt"...
Chester dał mi szansę do dalszego życia, śmierć ode mnie odsunął,
Chester mnie uwolnił, wyciągnął ze złego świata, który runął,
Głos Chestera cały czas mi pomagał,
Cały czas od tamtego czasu, od takich "zbrodni" powstrzymywał,
Przeganiał demona, gdy do głowy mi się dobierał,
Gdy ten pieprzony syf się we mnie zbierał...
Nigdy nie będę w stanie w żaden sposób podziękować Chesterowi...
Jego głos jest w stanie każdą mentalną chorobę uzdrowić,
Trzeba to poczuć całym sobą... Ja żyje dalej dzięki Niemu...
Chester pomógł milionom, był i jest w stanie pomóc każdemu...
Jego głos, Anielski,
Jego krzyk, prawdziwy, nieskazitelny i dla duszy "przyjacielski",
Dla demonów w głowie był niewyobrażalnie niszczycielski...
Demony się Go bały,
Był uosobieniem dobra, dlatego uciekały...
Głos Chestera, każdemu z żołnierzy pomagał,
Nadziei i otuchy dodawał,
Dzięki Niemu żaden człowiek samotności nie odczuwał...

Jako "Soldiers" stawić czoła teraz sami wszystkiemu spróbujemy,
Za wszystko co dla Nas zrobiłeś... Chester... Dziękujemy!" - "Light Of The Infinity" [Kacper]


"Nie da się uciec od przeszłości... Należy się nauczyć z Nią żyć i Ją zaakceptować..."
 

Anielski głos... Głos który leczył i ratował... Głos, który z mnie wyrwał z objęć śmierci...

Pierwsze chwile to było niedowierzanie... Dzwoniłem do brata, dzwoniłem do przyjaciółek... Do osób, które miały bliższą styczność z LP... Płakałem cały czas... Nie potrafiłem zasnąć... Przez kilka  godzin, najgorsze rzeczy chodziły mi po głowie... Byłem cały czas w szoku... Napisałem w następny dzień post na grupie Polskich fanów LP, że jeśli będą potrzebować z kimś rozmawiać lub pisać, to mogą się do mnie zgłosić... Zgłosiło się kilka osób, niektóre pisały przez kilkanaście dni, z niektórymi pisałem nieco dłużej, a dziś trzymam kontakt z jedną osobą i jest to mój kochany Aniołek... Nie wiem co bym zrobił bez Niej... Na pewno nie pisałbym tego... Na pewno nie chodziłbym po tym świecie, bo to Ona odwiodła mnie od pułapki negatywistycznego obłędu beznadziejności... Wrócę dalej do opowiadania tamtych początków... Wyglądałem jak cień człowieka... Prawie nic nie jadłem, z nikim nie rozmawiałem, siedziałem w pokoju... Byłem pogrążony w smutku przez te cholernie ciężkie dni... Nie wyobrażałem sobie co musiała czuć Talinda i Chłopaki z zespołu, skoro to tak bardzo dotknęło wszystkich "Soldiers"... Wtedy byłem bliski zrobienia czegoś nieodwracalnego... Bardzo bliski... Było to nawet widoczne... Gdybym został sam, to... Aż ciężko o tym myśleć i sobie przypominać, jak się czułem wtedy... Pragnąłem trzymać się przy kimś, chociażby żeby posiedzieć w domu... Mogła to być nawet babcia... Ważne było dla mnie, żebym nie został sam, bo demony, by mnie pochłonęły... Czarne myśli cały czas się gromadziły, likwidowały moje wszelkie nadzieję... W pewnych momentach zacząłem żyć tragediami i stworzyłem siebie jako tragedie... Obwiniałem się za śmierć Chestera... Uważałem, że to "ja Go zabiłem"... Niektórymi chwilami zacząłem planować własną śmierć, bo akurat wtedy, ten czas był dla mnie najgorszy... Żyłem tylko i wyłącznie śmiercią Chaza, oraz nienawiścią do samego siebie... Żywiłem tą nienawiść z nieokreśloną siłą, bo przekładało się to na ranienie się, przede wszystkim psychiczne... Z racji tego, że mam astmę również przekładało się to na "wieczorne spacery", a dokładnie, na bieganie do utraty tchu bez inhalatora... Do dziś pamiętam ten ból w klatce pewnego wieczoru oraz zanikanie mojego tchu... Pech chciał, że odzyskiwałem siły, a więc niedostatecznie się zmęczyłem... Wróciłem do domu, a potem wziąłem wziew z inhalatora... Noc i tak nie była przespana... W okresie od 20 Lipca do około początku września sypiałem tylko po 2-3 godziny dziennie i wyglądało to tak, że katowałem się, by nie zasnąć, ponieważ miewałem koszmary, potwornie rzeczywiste i bałem się zasnąć... Wtedy, jak to mówiłem "Gdy zamykałem oczy, widziałem tylko zło, mrok, zniszczenie, demony, a gdy otwierałem oczy, to widziałem to samo, ale z otaczającym światem" i to było dla mnie lepsze... Zmęczenie i tkwienie w rzeczywistości, niż odpoczynek przez zapadanie w sen... Całe tygodnie były wypełnione zmęczeniem i bezsennością... Tkwiłem w udawaniu przed innymi, że "staram się" nie przejmować... Wewnątrz, byłem pusty... Już nawet nie rozbity, ale byłem pusty... Jedyne co mnie utrzymywało jeszcze w jakiś sposób, "na powierzchni" dzięki której nie musiałem spadać z powrotem w otchłań dewastacyjnych myśli, to pisanie z niektórymi osobami... Przy połowie sierpnia, przyjechała do mnie przyjaciółka, z którą miałem się spotkać 3 lata wcześniej... To spotkanie było dobrym doświadczeniem, pokazało, że mogę na Nią liczyć, jednak w głowie miałem wciąż tylko jeden cel... Skończyć ze sobą i chciałem to zrobić 20 Sierpnia... Jednak w tamtym dniu, coś się stało... Coś napełniło mnie ciepłem, pojawiła się iskra, która na nowo... Choć w zasadzie, ta iskra tak naprawdę spowodowała efekt "Big Bang", dzięki czemu z pustego człowieka, stałem się człowiekiem z czystym sercem, a z czasem z czystszym umysłem... Moja głowa była zatruta złymi, a przede wszystkim błędnymi myślami, o czymś i o kimś, o czym i o kim nigdy nie powinienem więcej myśleć... To były największe negatywy... Dalsze dni były już mniejszymi wahaniami nastrojów, jednak wciąż bywały niebezpieczne i widoczne... Pewnego dnia ustaliłem z Angel, że przyjadę do Niej, bo niestety, nie mieliśmy wiele czasu na rozmowę 20 Sierpnia na spotkaniu... Przyjechałem do Niej i rozmawialiśmy, no i doszło do czegoś podczas wieczornego spaceru czego bym się nigdy nie spodziewał... Pocałowaliśmy się pod najjaśniejszą z gwiazd na niebie... Nazywamy to "Pocałunkiem pod okiem Chestera"... Angel nauczyła mnie kochać, nauczyła mnie miłości, nauczyła ponownie się cieszyć z życia... W późniejszym czasie, bywało raz lepiej, a raz gorzej, ale głównie kierunek był obrany w bardzo dobrą i właściwą stronę... 27 Października oglądaliśmy koncert ku czci Chestera... Oglądaliśmy z Angel i był to emocjonalny rollercoaster... Naprawdę, raz było fajnie posłuchać kawałków i ciekawych brzmień, ale potem słuchanie "One More Light" śpiewane przez Mike'a, czy przecudowny Mash-Up "Robotboy\The Messenger\Iridescent"... Aż pamiętam te łzy, pamiętam łzy Angel, które Jej ocierałem... Przytulałem Ją z całych sił... Nikt nie będzie miał nigdy takiego głosu, jak Chester... Nikt... Mike miał niezwykle dużo siły, by to zrobić i stanął na wysokości zadania... Cały koncert obejrzałem potem jeszcze raz... Pierwszy raz był oglądaniem zmagań chłopaków, jak sobie poradzą, drugi raz był raczej "próbą pogodzenia się", że nie usłyszymy więcej Chestera... Po koncercie aż do 25 Stycznia nie było żadnych wybryków z mojej strony, albo raczej ze strony "mojej mrocznej części osobowości"... No może poza kilkoma ranami na ciele, ale były One tylko zadawane wtedy, gdy naprawdę czułem się tragicznie względem własnych emocji i sytuacji, jakie mnie spotykały... Wchłaniałem wszystko, jak gąbka... 25 Stycznia, Mike opublikował 3 utwory... Była to EP'ka "Post Traumatic"... Te utwory były tworzone przez Niego, po śmierci Chestera... Były naszprycowane emocjonalnością... To było w Nich niezwykłe i trochę przyczyniły się do mojej "mentalnej rehabilitacji"... Wszystkie na mnie wpłynęły, jedne mocniej ze względów inspiracyjnych, drugie mocniej ze względu na przywiązanie i dobre odwzorowanie tego co czułem...Ogólnie bardzo dobrze na mnie wpływały, bo łagodziły ból wewnątrz mnie i umacniały moją duszę, leczyły Ją... W Lutym doszło do, jakby to powiedzieć... Ponownego nasilenia moich depresyjnych i autodestrukcyjnych zachowań... Z racji wiedzy na ten temat i jeszcze dostatecznej świadomości, zdecydowałem się na terapię u psychoterapeutki... Gdzieś od połowy Lutego zacząłem chodzić na te spotkania, wylewałem siebie, siedząc po prostu na fotelu przed osobą, przed specjalistką, która słuchała i celnie wychwytywała co i dlaczego się ze mną tak dzieje, co powinienem robić, by uczyć się to zwalczać progresywnie... [Swoją drogą wygodny był ten fotel hehehe]... Rozmawialiśmy o wszystkim co mi ciążyło, co doprowadzało mnie niekiedy do szaleństwa... (Mój Aniołek mnie wspierał przed i po tych spotkaniach... Angel to wszystko rozumiała i dawała do zrozumienia, że chce pomóc, by "mrok" więcej mnie już nie ogarniał)... Zazwyczaj na koniec spotkania podawałem pani psychoterapeutce kilka utworów, z którymi mogłaby mnie utożsamić... Na kolejnych spotkaniach przyznawała, że bardzo wiele mnie z Nimi łączy... Pamiętam szczególnie moment, w którym powiedziała, że w "Waiting For The End" jest taki fragment "Wszystko czego pragnę, to wymiana tego życia na coś nowego, opartego na tym, czego do tej pory nie miałem" i, pytała mnie co, by to było... Odpowiedziałem, że tego nie mogę ściśle określić, ponieważ sam dokładnie nie znalazłem na to odpowiedzi... Powiedziała jeszcze, że w zasadzie całe "Numb" może odnieść się do mojego Ojca... Dokładnie, tak było, właśnie ten utwór, utożsamiałem z sytuacjami związanymi z nałogiem mojego taty... Co dwa tygodnie miałem planowane spotkania, w czwartki... [Owszem, w czwartki, bo jest to najgorszy dzień tygodnia dla mnie... Dzień, w którym demony zabrały "Soldiers" Ich bohatera... Symbolika dnia, w którym demony w mojej głowie najbardziej szalały]... Do Marca było w porządku, bo potem pojawił się problem pomiędzy mną, a moim Aniołkiem... Oliwy do ognia dolała moja mama, gdzie ze szkoły zadzwonił do Niej dyrektor... Podczas rozmowy z panią pedagog [jaka miała miejsce rano tego dnia] chciałem, żeby zrobiła prezentacje, lub coś związanego w walce z depresją... Odebrała to jako list pożegnalny... Jej zła interpretacja spowodowała lawinę... Dzwoniła do mnie w ten sam dzień psychoterapeutka, że chce się spotkać i czy mam czas... Powiedziałem, że w porządku... Poszedłem na spotkanie i pani mnie "zaatakowała" tym, że musimy iść do psychiatry, bo mój przypadek jest poważny... Gdy Jej wyjaśniałem co się stało i to, że pani pedagog wmówiła mojej mamie, te kłamstwa i złą interpretację moich intencji i tak stała przy swoim... Powiedziałem, że to nie w porządku, że wierzy osobom trzecim, a nie swojemu "Podopiecznemu"... Powiedziała wtedy coś co pamiętam, aż do teraz... Słowa "Panu wierzę, ale nie wierzę pańskiej chorobie...", przyprawiły mnie w osłupienie... Każdy był przeciwko mnie... Powiedziałem, że mogę równie dobrze teraz uciec i nie pójdę nigdzie, a pani powiedziała "Mógłby pan, ale wiem, że pan tego nie zrobi...", no i w tamtym momencie miała rację... Zmierzyłem się z tą "Bombą atomową"... Poszedłem do gabinetu psychiatrycznego na konsultację powiedziałem o tych złych rzeczach, ale w łagodniejszej wersji, żeby nie czekały mnie gorsze konsekwencje... Przecież nie mogłem zostać uziemiony, bo na następny dzień miałem być u mojego Aniołka... Dostałem tylko zalecenie, że dobrze byłoby wziąć tabletki... "Wyrównywacz nastroju", tak to nazwał... Nie zgodziłem się, bo powiedziałem, że nie potrzebuję Ich... Po pobycie tam, poszedłem jeszcze do pani, powiedzieć, że miała rację, że to nie było takie straszne, jak myślałem... Powiedziałem również, że za tydzień chciałbym się z Nią spotkać... Pojechałem do Aniołka 16 Marca... Przyjechałem, kupiłem kwiaty... Przebyłem 300 km, w ciemno, nie wiedząc jak zareaguje... [Byłem, jestem i będę w stanie zrobić dla Niej nawet realnie niemożliwe rzeczy]... Ważne było dla mnie, żeby cokolwiek do mnie powiedziała... Nawet jeśliby to były słowa, że mnie nienawidzi... Nie chciała ze mną rozmawiać... Poszła do swojego pokoju, by pójść spać... W nocy, przyszła do mnie, bo usłyszała, jak spadł mi telefon... Modliłem się wtedy... Nie tylko do Boga, ale rozmawiałem również z Chesterem patrząc w gwiazdy... Stała za mną i zapytała co zrobiłem... Powiedziałem, że to telefon i, że Ją przepraszam jeśli to Ją obudziło... Powiedziałem, że jutro już jadę i nie będzie musiała mnie widzieć... Już nigdy... Po tych słowach położyła się obok... Powiedziała, że nigdzie nie pójdzie, dopóki Jej nie powiem wszystkiego... Dopóki nie powiem, jak naprawdę się czuję... Rozmawialiśmy... Rozmawialiśmy do 4:00... Nazywam to "największym rollercoasterem emocjonalnym", jaki miałem kiedykolwiek w życiu... Od nienawiści, przez łzy smutku, aż po łzy szczęścia i przytulenie... Uczucie ciepła na sercu... Wtedy Aniołek uratował mnie po raz kolejny... Choć może nie do końca sobie zdaje sprawę, że uratowała, życie drugiej osobie... Po tym wydarzeniu, po tym weekendzie było lepiej... Poszedłem na spotkanie do pani w kolejny czwartek... Opowiedziałem o moim pobycie u Angel... Wszystko poszło w dobrym kierunku, wszystko sprowadzało się do finału w walce z moją "Mroczną stroną"... Poprzez drugą połowę Marca aż do wspólnych świąt wielkanocnych z moim Aniołkiem nie działo się nic co zagroziło, by mojej emocjonalności... Kilka dni po świętach wielkanocnych, a mianowicie... 3 Kwietnia dowiedziałem się o śmierci mojego Ojca Chrzestnego... Osoby, z którą chciałem porozmawiać, jedyną dorosłą osobą, która by mnie zrozumiała... Przy, której nie czułbym oporów związanych z dzieleniem się moim szczęściem i mrokiem... Wiem, że mógłbym być przy Nim swobodny, bo wujek był mi najbliższy z rodziny... Wiadomość o Jego śmierci mną wstrząsnęła... [W głowie, w ciągu sekundy przypomniałem sobie dzień śmierci Chestera, jak patrzyłem na komentarze na grupie i mówiłem "Nie... Nie nie nie... To nie prawda...", podleciałem wtedy do radia i usłyszałem "Wokalista zespołu Linkin Park...", dalej chyba nie muszę mówić co było]... Przejąłem się, choć nikomu o tym nie mówiłem... W ten dzień byłem ponownie w rozsypce, jednak, przypominając sobie wszystkie chwile z wujkiem, pisząc o Nim posta, emocje ucichły... Wiedziałem, że nie chciałby, bym tkwił w smutku i w pogrążających mnie myślach... Nauczył mnie jednej rzeczy... Bardzo ważnej, a mianowicie dystansu do choroby... W tym przypadku mentalnej, bo uważam je za gorsze niż fizyczne... Na pogrzebie było mało osób... Około 20... Jednak, była moja mama, był tata i starszy brat... Łza mi uciekła... [Miałem w planach parę dni potem napisać list i zostawić pod zniczem, żeby chociaż w ten sposób z Nim "porozmawiać"... Nie zrobiłem tego, aż po dziś dzień... Zrobię to, tylko w późniejszym czasie]... Po tamtym dniu nie pamiętam, by spotykały mnie kolejne wielkie zderzenia z negatywami... Przez kwiecień, aż po Maj spotykały mnie raczej pozytywne rzeczy, chociażby wypady w różne miejsca z moim Aniołkiem, radość z tego, że mogę z Nią spędzić czas w ciekawych lokacjach... Czerpałem przyjemność z najprostszych rzeczy... Wszystko dzięki Niej i Jej wsparciu przez cały czas... Wspieraliśmy się wzajemnie, w każdym momencie, w dobrych i złych chwilach... Spędziłem z Nią moje urodziny... Dwudzieste już... [Hehe, "dwójka" z przodu, a starości dodaje mi to, że dzieci z pod osiedla mówią mi "Dzień dobry"]... Przez te miesiące i tygodnie Mike publikował kolejne utwory z "Post Traumatic"... Wszystko mnie kierowało "w stronę światła"... Wychodziłem z mroku, a z czasem uczyłem się go przemieniać, w coś dobrego... Filtrowałem to i wyciągałem to co najlepsze i to, co mnie umacniało... W dzień 17 Maja zakończyłem terapię i sam "stanąłem na nogi"... W tamtym dniu startowałem bez "przewodnika" jakim była moja psychoterapeutka... Pomogła mi dotrzeć do rdzenia "Depresji" i nauczyła skuteczniej walczyć z Nią... Sposoby radzenia sobie z Nią skutkowały... Zacząłem się uwalniać z kajdan... [Dzięki spotkaniom z psychoterapeutką napisałem post o "Depresji", o wszystkich moich doświadczeniach z Nią związanych, o moich refleksjach, w których zamknąłem wszystkie poprzednie spotkania... Mój jeden z najbardziej przełomowych, mój "autoterapeutyczny" post]... Przez Maj i Czerwiec nie pojawiały się "złe momenty"... Przez ten okres czasu zacząłem się jeszcze bardziej cieszyć z życia dzięki Angelice... Chociażby patrzyłem w słońce z nadzieją, że wstanie kolejnego dnia, by rozświetlić dołujący mrok nocy, a nie z chęcią, żeby już nie wstawało... Nie ze mną na świecie... Zacząłem kręcić głupiutkie i śmiechowe filmiki, gdzie nabijałem się chociażby z mojego sposobu robienia kolacji czy przyrządzania śniadania... Nawet chciałem z Angel stworzyć nawet odcinkowy "serial" ze skarpetkami na rękach, takie "sock show"... Po prostu cieszyć się codziennością w obfite śmiechem i radością momenty... [Dzięki Niej odzyskiwałem psychiczną równowagę, to właśnie Angelika jest moją motywacją i ciągłą miłością, której nie traktuję, jakbym Ją już miał... Jest miłością, którą staram się codziennie zdobywać, staram się dla Niej coraz bardziej, z każdym dniem]... W dniu 15 Czerwca premierę miało "Post Traumatic", czyli solowa płyta Mike'a... Słuchałem Jej przez kilka, kilkanaście dni... Utwory jakie się tam znajdowały dodatkowo mnie rehabilitowały... "Can't Hear You Now" chyba najbardziej się przyczyniło do mojego umocnienia... Najbardziej chyba mnie uświadomiło w tym, że Chester pozostawił po sobie wiele życiowych doświadczeń, wiele płyt obfitych w niesamowite utwory, z jeszcze bardziej trafiającymi w serce słowami... Prowadzone do serca Jego Anielskim głosem, a niekiedy krzykiem... Ten utwór, ostatni na płycie Mike'a, jest światłem w tunelu, jest mostem, który udało mi się przekroczyć... Dzięki temu "pogodziłem się" z tym, że Chestera już więcej nie usłyszę, oraz, że nigdy więcej nie dane będzie mi Go zobaczyć... Zrobiłem krok naprzód... Przedostatni tydzień czerwca był moim przełomem... Pisząc "pseudo-wiersz" o moim Ojcu, gdzie zamknąłem swoją emocjonalność nie myślałem, że zdecyduję się go Mu pokazać... A jednak pewnego dnia tak się zdarzyło... Było to właśnie w tym tygodniu czerwca... Poprosiłem Go o włączenie strony, podałem adres do posta i wyszedłem... Pojechałem na przejażdżkę rowerową, wieczorową porą... Myślałem, czy faktycznie dobrze zrobiłem... Wracając, zadzwoniłem do przyjaciółki... Chwilkę porozmawialiśmy... Powiedziałem Jej o tym co zrobiłem i powiedziała, że jest pełna podziwu... Sam z siebie z jednej strony byłem dumny, choć z drugiej wciąż myślałem, że to chyba było złe posunięcie... W końcu wróciłem do domu, wszedłem do kuchni, nalałem sobie soku i poszedłem do pokoju, jak gdyby nigdy nic... Po chwili przyszedł tata... Powiedział "Synu, dziękuję Ci, że mi to pokazałeś... Życie dało Ci porządnie w kość, Ja dałem Ci porządnie w kość... Uświadomiłeś mi to i dziękuję, jestem z Ciebie dumny"... Nie wiedziałem co powiedzieć, przytuliłem Go i powiedziałem, że to raczej ja, jestem dumny z Niego... Niestety... To nie trwało długo, to szczęście i ta radość, oraz czas z Jego zapewnień... 4 Lipca, gdy byliśmy w Energylandii wraz z Angel, moimi braćmi i dziewczyną starszego brata, brat po uprzednim kontakcie SMS'owym z mamą powiedział mi, że Tata znów zaczął pić... Znów poczułem się źle... Poczułem się oszukany, zdradzony... Przez własnego Ojca... Szlag mnie trafiał, bo byłem zawiedziony, smutny i jednocześnie zły... Nie chciałem dać po sobie poznać, że jest mi naprawdę przykro, Angel wiedziała, ze coś jest nie tak, trzymała mnie mocno za rękę... Dzięki Niej czułem przypływający spokój, dzięki temu nie było tak źle, dzięki Niej, mój gniew oraz smutek był ujarzmiany... Tak wiele dla mnie znaczył ten okres w jakim nie pił, a jednak to się skończyło... Angel nie pozwalając, by smutek wziął nade mną górę pchała mnie w stronę pozytywów i poszliśmy "zapomnieć się" w kolejkowej zabawie, krzykach związanymi z bawieniem się, uwalnianiem pozytywnych emocji... Pomogła mi "odsunąć na bok" złe uczucia... Po pobycie w Energylandii, kilka dni później był "Barbarian Race"... Bieg, w którym uczestniczyłem, bieg, który jest moim "wytrzymałościowym testem", oraz "próbą" jak wiele mogę pokonać przeszkód walcząc cały czas bez ani chwili poddania się... Udało mi się ukończyć bieg, choć było mi naprawdę pod koniec ciężko, moje nogi były jak galaretki... Przez Brata [biegłem razem z Nim], który pewnymi momentami naprawdę mnie dołował, mówiąc, że więcej ze mną nie pobiegnie, bo jestem za słaby... Czułem się źle... Czułem, jakby "demony" zaczęły wracać, ale moja samoświadomość, była na tyle rozwinięta, że zamiast pozwalać te "demony" wpuszczać do głowy, próbowałem wykrzesać ostatnie siły z siebie i pokazać bratu, że jestem silniejszy niż myśli... A raczej pokazać sobie, że stać mnie na więcej i nic nie jest w stanie mnie powstrzymać... Wszystko dlatego, że Angel, by była zawiedziona, gdybym przez słowa brata pozwolił sobie na "upadek" i poddanie się... Nie mogłem sobie na to pozwolić... Nie mogłem pozwolić bym poniósł porażkę, podczas, gdy Mój Aniołek liczył na mnie i trzymał kciuki z całych sił... Przekroczenie linii mety było również dla mnie symbolicznym przekroczeniem linii, w postaci bariery, jaka mnie powstrzymywała przed zniesieniem kolejnych granic własnych możliwości... Po biegu, po weekendzie, a w zasadzie tygodniu spędzonym u Angel, który był pozytywny przyjechałem do domu... Rozmówiłem się z tatą po czasie "ciszy", jaka panowała między mną, a Nim... Powiedziałem co miałem Mu do powiedzenia... Przyznał się do błędu, lecz tym razem przyjąłem to z dystansem, bo nie ufałem Mu już na tyle, by być spokojnym... Tydzień po pobycie u Angel znów do Niej jechałem... W dzień 20 Lipca, kierowałem się do Niej, uprzednio uczestnicząc w Memoriale na cześć Chestera w Krakowie... Poznałem ciekawych ludzi, odśpiewaliśmy kilka utworów, dostałem fajne pamiątki od takiej jednej Oli, która została fanką LP w tym roku... [Była ucieszona, że tak Ją przyjęliśmy, mimo, że była "krótko stażem" jako "Soldier"]... Wziąłem taką pamiątkę również i Mojemu Aniołkowi, mimo, że nie mogła uczestniczyć... [Tzn, dla mnie uczestniczyła, w moim serduszku i w myślach, ciągle była przy mnie... Czułem Jej obecność przy sobie]... Potem pojechałem do Katowic, spotkaliśmy się na dworcu autobusowym, gdzie Autobusem "632" kierowaliśmy się do Jej mieszkania, by zabrać Jej rzeczy i jechać do Jej domu... [W tym momencie powinienem skończyć moją opowieść w związku z zamknięciem całego mojego roku od dnia śmierci Chestera, jednak chciałem dopisać jeszcze kilka słów odnośnie następujących parę dni po 20 Lipca 2018 roku]... 22 Lipca, Dziadek Angeliki miał 70 urodziny... Powiem tak... Nigdy w życiu nie brałem udziału w tak rewelacyjnie przygotowanej uroczystości... Nigdy nie byłem uczestnikiem urodzin, w których były obecne wzruszające przemowy, czy równie wzruszające i poruszające modlitwy... To było naprawdę takie piękne, takie... Swego rodzaju magiczne... Strasznie miła atmosfera spowijała całe wydarzenie... [Dzieci się bawiły, były bitwy wodne na balony, była wielka zjeżdżalnia, człowiek aż chciał się bawić, mimo, że przygotowane dla dzieci, dorośli również się rozerwali i dostarczyli sobie wzajemnie niewiarygodnie dużo wesołości i radości, dobroci i więzi]... Miło zostałem przyjęty przez całą rodzinę Angeliki, strasznie miło mi było, czułem się tak jak... W rodzinie... Coś czego w domu nie czuję w pełni, tam było od razu... Ta dobroć, zaangażowanie, dopięcie na ostatni guzik wszystkiego, by wyszło jak najlepiej... Perfekcyjność zamknięta w przygotowywaniu urodzin... Poczucie, że nie jest się 5 kołem u wozu, uczestniczenie w zabawach, szczery uśmiech na ustach... W tamtym momencie puściło mnie wszystko co złe... Czułem się tak dobrze, tak miło... Czułem ciepło w sercu... Po urodzinach Dziadka Angeliki musieliśmy ruszać do Jej mieszkania... Spędziliśmy tam razem tydzień... [Wciąż pamiętam słowa Jej Taty "Tylko mi tutaj nie rozrabiać"... Haha, na szczęście żadnego rozrabiania nikt z Nas nie miał w planach... To była dla mnie bardziej próba odnalezienia się w dorosłym życiu... Proste czynności takie jak, sprzątanie, gotowanie, mycie, pranie weszły mi w krew już po drugim dniu... [Czułem, że to mi nie ciąży, mogłem to robić, lecz w domu to zanika, nie potrafię aż tak się angażować w pomaganie w domu]... Spotkaliśmy się z Przyjaciółką Paulą w środę [25 Lipiec]... Miło spędzony dzień, pełen pogaduszek odnośnie seriali, spraw osobistych, muzyki, blogów, opowieści i doświadczeń... Pod wieczór niestety dostało się lekkie spięcie pomiędzy mną, a Angeliką, które znów zainicjowałem niestety ja... Czułem się jak potwór, zresztą nie pierwszy raz przy takich sytuacjach i nie tylko... Wtedy znów byłem napędzany tym, że muszę zrobić wszystko, by naprawić jedną kłótnię... Udało się na dzień następny, szczerą rozmową i dopracowaniem kolejnych szczegółów w Naszych relacjach...
Dalej cóż mi opowiadać? Zobaczymy co przyniesie przyszłość, a póki co, wiadomo, że 7 Września czeka Nas koncert Mike'a w Wiedniu... Przyszłość mimo, że nieznana, to wiem, że będzie lepsza i patrzę na Nią z nadzieją [pomimo świadomości, że weekendy z Ojcem będą wyglądały tak samo, będą się powtarzać w kółko i w kółko]... Mój Aniołek nazwał mnie bohaterem, ponieważ byłem w stanie zrobić naprawdę wiele [kilka razy udowadniałem to Jej, oraz samemu sobie...], by nauczyć się walczyć z nawrotami niebezpiecznych myśli, które niestety, ale pojawiają się raz po raz... Powiedziała mi, że skoro pokonałem taką chorobę, jaką jest "Depresja" to wszystko inne to "pikuś"... Tylko, że "Depresji" się nie pokonuje, ale uczy się z Nią walczyć... To nieustanna walka, którą mam zamiar toczyć aż do samego końca mojego życia... Zrobię to, dla siebie, dla Aniołka, dla Chestera... Będę walczył i próbował się odwdzięczyć za podarowane mi przez Nich szanse do dalszego życia właśnie w ten sposób... Będę żył pełnią życia i pomagał w tym również innym, którzy tego potrzebują...
Jeśli chodzi o muzykę to... Muzyka na blogu również zmieniała się przez ten rok... Patrząc z perspektywy czasu, na samym początku dodawałem całkiem smutne, związane właśnie z moimi odczuciami na poszczególne okresy... Potem pojawiły się mocno wyrażające ból, cierpienie i związek z demonami w umyśle... Teraz są wszystkie z poszczególnych okresów i co najważniejsze, są teraz głównie takie, które pomogły mi przejść przez wszystko i doprowadziły mnie do tego, jak się czuje dziś... Silniejszy, bardziej zmotywowany do walki i pomocy innym, oraz bardziej odporny na różne inne zaburzenia na tle "depresyjnym"... 


Minął rok... Rok pełen smutku, obfity w bezsilność i pogrążający w otchłani mrocznych, dewastacyjnych duszę myśli... Od dnia 20 Lipca, zmieniłem postrzeganie świata i nastawiłem się na "pomoc mentalną" każdemu człowiekowi, który tego naprawdę potrzebuje... Sam chodziłem na terapię i uważam to za dobrą decyzję... Terapia, na którą uczęszczałem od Lutego aż do Maja, poskutkowała... Czuję się lepiej, czuję się bardziej poukładany, stoję na własnych nogach już bez strachu, bo gdy miałem przerwy w spotkaniach to dodatkowo rehabilitowałem się utworami Mike'a [Muzykoterapia] oraz pisałem posty na blogu, dosyć osobiste i jeszcze bardziej obfite w emocje [Autoterapia]... Cały mój blog nieoczekiwanie zmienił formę na autoterapeutyczny i w zasadzie wolę taką formę, niż taką, jaką przyjmował poprzednio, czyli ciche wylewanie swoich emocje... Teraz mam chęć dzielenia się swoimi emocjami, przeżyciami, z innymi osobami, bo czuję, że wiele osób, z niektórymi aspektami mojego życia może się utożsamić... Wiedza, że ktoś przeżył coś podobnego, już stawia Nas w lepszym położeniu i można czuć się bezpieczniej... [Dlaczego ten post napisałem tak późno? Dlaczego dopiero 7 Sierpnia Go publikuję? Bo chciałem, by był najdoskonalszy i chciałem napisać o wszystkich najistotniejszych sytuacjach z danych chwil w ciągu tego roku... Te następujące kilka dni po rocznicy były kluczowe, dlatego musiałem Je zawrzeć w poście... Mam nadzieję, że w jakiś sposób, będę w stanie pomóc komuś, kto to przeczyta...]



Zamykam w tym poście całą zebraną złość, smutek i nienawiść zebraną od 20 Lipca 2017 roku, aż do dziś, aż do dnia następującego rok [I kilka dni] później... Zamykam pewne sprawy, rozdziały i blokuje pewnych ludzi, izoluje od siebie najbardziej toksyczne środowisko... Ten post znaczy dla mnie najwięcej, ponieważ wyłożyłem "kawę na ławę" odnośnie prawdy, jak wyglądał ten rok... Był drogą z całkowitego mroku i prowadził przez ciemne zakamarki mojego umysłu... Kierowałem się w stronę światła, a tym światłem jest Mój Aniołek... [Śmierć Chestera nie była popchnięciem w stronę depresji, bo zaczęła się do mnie dobierać już wcześniej, jednak... Śmierć Chaza okazała się być opuszczeniem "gardy" i stała się autostradą, prowadzącą do mojego szaleństwa]... Mam swojego Anioła stróża, który mnie chroni, a czasami nawet, to ja mam okazję chronić mojego Aniołka...




"Nadszedł ten dzień, najgorszy w roku, 
 Ten dzień, ta data, pozostanie cierniem w oku,
 Dzień, w którym wszystko runęło,
 Dzień, w którym cały grunt pod nogami mi usunęło,
 Dzień, który ciągle przeklinam,
 Dzień, który bardzo dobrze pamiętam,
 Dzień, który zabrał Cię Nam...
 Dzień, który kojarzy się z cierpieniem,
 Dzień, który spowija światło mrocznym cieniem,
 Dzień, który co roku zagojone rany ponownie otwiera,
 Dzień, który zabrał "Żołnierzom" Ich bohatera,
 Dzień, który ciągle mentalnie mnie rozdziera...
Dla "Soldiers", ten dzień jest w Ich życiu najgorszy...
W ten dzień krzyczę! Wrzeszczę! Nikt nie słyszy,
 Bo ciężko cokolwiek usłyszeć w martwej ciszy...
Czas postawić krok dalej, być jeszcze bliżej,
Tego co ciągnie Nas wyżej,
I usunąć od siebie wszystko, co strąca Nas niżej..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]
  


Rocznica najgorszego dnia... Rok obfity w momenty bezsilności... 

czwartek, 19 lipca 2018

"Post Traumatic"... Część Trzecia... "Etapy następujące po tragedii..."




Nadszedł dzień, w którym pojawiła się płyta Mike'a Shinody, która nosi nazwę "Post Traumatic"... Słyszałem 8 utworów przed płytą, z 16 znajdujących się na Niej... Odpaliłem utwory z płyty po kolei, oczywiście te, których nie jeszcze słyszałem... Pierwszym nowym utworem było "Brooding", utwór instrumentalny... Mike stworzył doskonały instrumental... Aż ciary przechodzą za każdym razem, gdy go słucham... Ten utwór to ogromny obszar przemyśleń i ma głęboki przekaz... Ten instrumental należy podzielić na trzy części... Pierwsza część to przeze mnie tzw "Szok"... Przy tym utworze od pierwszych sekund do 51 sekundy jest spokojna muzyka w tle, słychać progresywnie "krzyki"... Metaforycznie mogę przedstawić to tak... Po tragedii najpierw pojawia się szok. który paraliżuje, dopiero po jakimś czasie dociera do człowieka co tak naprawdę się stało... To właśnie w tym momencie jest najbardziej niebezpiecznie... Tutaj następuję ten moment w 51 sekundzie i trwa do minuty i 46 sekundy... Tło muzyczne zmienia się na groźne i mroczne klimatycznie... W dalszym ciągu pojawiają się "Krzyki"... Interpretuje to w taki sposób, że po etapie "Szoku" po tragedii następują najmroczniejsze myśli... To wszystko wtedy przybiera na sile... Jest jak tsunami... Należy się przygotować na te "ataki"... Rodzą się wtedy pewne pytania, jak np "Czy dam sobie radę po tej tragedii?" "Czy mogłem temu zapobiec?" "Co mogłem zrobić?" "Jak się otrząsnąć z tego syfu jaki gromadzi się w głowie?!" "Co mam zrobić, bym przestał się tak czuć?"... Po etapie "Ataków" następuję "Okres pourazowy"... Od minuty i 47 sekundy tło muzyczne się uspokaja, krzyki ustępują, natomiast szepty pozostają... Moja metafora na ten "etap" tego utworu jest taka... Gdy udaje się już zwalczyć wszystkie ataki negatywów i mrocznych myśli, wtedy następuje okres, który towarzyszy nam do końca życia... Czyli przebłyski i wspomnienia związane ze stratą, z tragedią... "Brooding" słucham zawsze 3 razy, np podczas podróży autobusem... Dlaczego 3 razy? Żeby się skupić myślami na każdym z "etapów" osobno... Jest to jedyny utwór instrumentalny, który tak bardzo cenię i, który tak bardzo mnie dotknął...



Właśnie patrze na godzinę i jest już 21 minut po północy dnia... 20 Lipca... Najgorszego dnia w historii LP i w dla każdego z Soldiers... Publikuję ten post, bo "Brooding" pozwala uzyskać "efekt rehabilitacyjny" po śmierci Chestera... 

"Etapy następujące po tragedii"... 
        

"Post Traumatic" część druga... "Uciekając przed własnym cieniem..."


Przed ukazaniem się jeszcze Post Traumatic, Mike dodał dwa utwory... Są to ostatnie przed płytą... Pierwszym z Nich jest "Running From My Shadow", które przesłuchałem minutę po dodaniu przez Mike'a... Czekałem z niecierpliwością i odświeżałem stronę cały czas... Zacząłem słuchać i oczy się zaczęły świecić... To mocny, energiczny, kawałek, który przenosi w szybki muzyczny świat... Od pierwszych sekund już narzuca swoją rytmikę i "tempo pracy serca"... Mike porusza się po melodyjnej strukturze jak nóż po maśle... Wszystko dobrze spasowane w instrumentalną część... Po "mostku", który śpiewa Grandson, muzyka jest wprawiona w psychodeliczne i mocno gitarowe brzmienie, dające energię... Słowa utworu są rapowane, szybkie, a niektóre słowa tworzą stwierdzenia metaforyczne... Refren typowy dla rapu, śpiew z własną charakterystyką... Mike w tej piosence mówi, że ucieka przed swoim cieniem, ale ten cień ciągle Go goni i nie zaprzestaje polowania... Mike nie potrafił się uwolnić od przeszłości, jeśli chodzi o tworzenie muzyki i w ten sposób chciał "przechytrzyć" swój cień, co zaowocowało wspaniałymi utworami na płycie... Kolejnym utworem i ostatnim przed wydaniem albumu jest spokojny, pozytywny "Ghosts"... Video do tego utworu nakręcił Mike i użył do tego... Skarpetki o imieniu Boris! Haha, ciekawie Mu to wyszło, przede wszystkim ukazał tutaj ważną rzecz... Że nie należy czuć się winnym, za to, że po utracie kogoś bliskiego czerpiemy z czegoś radość i robiąc rzeczy przynoszące uśmiech... Melodia jest taka tajemnicza, taka niejednoznaczna, bo jest optymistyczna, pozytywna, ale też w pewnym momencie przypomina, dlaczego zostawała stworzona... Takie przypomnienie, że to nie jest w pełni zabawa, a ukierunkowana wiadomość, odnośnie znaczenia w całości twórczości "Post Traumatic"... Słowa zawierały uczucia Mike'a związane chociażby z tym, co było w Jego głowie przed zasypianiem w Nocy... Nawiedzały Go "Duchy", nie były to zjawy, nie było to widmo, ale to co nawiedzało Jego myśli... Mike wylał tutaj cząstkę siebie, napisał utwór, mówiący o Jego nieprzespanych nocach, o nawiedzających Go "Duchach"... O dręczących Go wspomnieniach... "Ghosts" Jest utworem, który ma potencjał radiowy i bez problemu mógłby się pojawić w radiu chociażby podczas jazdy samochodem... Osobiście, słucham "Ghosts" przed snem najczęściej, by stworzyć sobie imitację obrazu tego co mógł mieć Mike, choć odnoszącego się do mojego życia, moich wspomnień, które mnie dręczą, przez które mam wyrzuty sumienia... 



Opisując ten utwór doszedłem do końca utworów wypuszczonych przed płytą "Post Traumatic"... Która jak dotąd podoba się Wam najbardziej? Która Was poruszyła najbardziej do tej pory? Pozostałe to dopiero potężne zastrzyki emocjonalne, przekonacie się wkrótce... Wszystkie utwory przed płytą wpadły mi w ucho, nie mówiąc o tych, które pojawiły się w dniu premiery "Post Traumatic"...

A kiedy światła gasną, widzę rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć...

Uciekam przed własnym cieniem, lecz On wciąz mnie ściga... 

poniedziałek, 16 lipca 2018

Nienawiść... Brat, ale tylko z tytułu... Bo z odczuć największy drań jakiego znam... "Poza mną"...


"Ta osoba jest tak niezwykle wkurzająca,
Każda chwila z Nim przebyta jest niezwykle drażniąca,
Każda "zła" sytuacja z Nim związana jest żenująca,
Ma same cechy negatywne, każda toksyczna i niszcząca,
Nie ma ani jednej, która byłaby budująca...
Mimo, że brat, to go nienawidzę i to szczerze,
Nic od siebie nie daje, tylko bierze,
Dobry i pokorny, gdy coś potrzeba, dopóki czegoś nie dostanie...
Jedyne co mu się naprawdę należy to solidne od życia lanie,
Nie hamuje się, nie dba o to czy komuś się coś stanie,
Jest chciwy, potrafi tylko szkodzić,
Za dobra materialne jest w stanie każdemu krzywdę wyrządzić...
Nieobliczalny, nic od siebie dać nie potrafi,
Nie zmądrzeje, dopóki coś złego mu się nie przytrafi,
Mam nadzieję, że do tego czasu nikogo innego szlag nie trafi...
Mama zawsze broni tylko Jego,
A mnie ma zawsze za tego złego,
Zawsze jestem brany za tego najgorszego...
Mimo, że krzywdzi, niszczy, atakuje, jest brany za ofiarę,
Czy to się kiedykolwiek zmieni? Zaczynam tracić wiarę,
 Zawsze wszystko uchodzi mu na sucho,
Nic do Niego nie trafia... Ciągle "głucho",
Diabeł, zło, zawsze ciągle mu mało,
Osiąga wszystko dzięki innym, samemu nigdy mu się nie udało...
Nawet gimnazjum skończył tylko dzięki pomocy innych,
Gdy zrobi coś złego to szuka innych winnych...
Chciałby być zawsze w centrum uwagi,
By przyznać się do błędu brak mu odwagi...
Ja chce tylko żeby odpowiednio się zachowywał,
Żeby więcej nie kradł, nie okłamywał,
Żeby wszystkich wokół od najgorszych nie wyzywał...
Niech w końcu zmądrzeje,
Niech w końcu dojrzeje,
Niech się adekwatnie do wieku zachowuje,
Bo niebawem, rozniosą mnie emocje,
Złością, absolutną nienawiścią i krwią zwymiotuję,
Gdy będzie już za późno... Zrozumieją, że miałem rację..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]



Zdecydowałem się napisać ten post i ten "Pseudo-wiersz", ze względu na to, że są we mnie emocje, których nie mogę przenieść na nic... Nie wiem czy napisanie tego poskutkuje, ale zobaczy się... Miewam czasami przez mojego brata taki wybuch w środku, że eksplozja niszczy wszystko inne co się staram zbudować... Chodzi o chęć czynienia dobra... Przez Niego mam zamiar zrobić coś złego, coś nieodwracalnego... To pojawia się tylko przez Jego cholerne popieprzone zachowanie... Przez Jego nieobliczalność... Raz zaatakował mnie nożem, musiałem się obronić, no i ucierpiał na tym rysunek mojego Aniołka... Stłukłem Antyramę... Czułem eksplozję nienawiści i przykrości... Bo zniszczyłem dzieło mojego Aniołka, prezent jaki otrzymałem na Gwiazdkę od Niej... Wszystko przez tego cholernego diabła... Nie znam nikogo do kogo żywiłbym tak złe uczucia... Łzy mi się wtedy cisnęły do oczu, spływały... Dobijałem siebie, pytałem Aniołka czy jestem złym człowiekiem... Czemu muszę taki być?... Przebywając z tym diabłem czuje jak się gotuje we mnie krew, czuję nakręcającą się spiralę nienawiści... Próbuję Ją powstrzymać, ale On przeszkadza, najgorsze w tym wszystkim jest to, że robi to świadomie i nie widzi nic złego w swoich niszczycielskich działaniach... Mama zawsze i tak będzie bronić tylko Jego... Mi się obrywa... Przyzwyczaiłem się niby do roli "chłopca do bicia" do roli "absorbującej wszystko gąbki", do "tarczy" w jaką można bić bez końca... Bezstresowe wychowanie? To jest droga do stworzenia potworów, bezmózgich gówniarzy, które nie potrafią sobie radzić w życiu... Ja dostawałem po tyłku, gdy zrobiłem coś złego, obrywało mi się za złe czyny, więc wiedziałem czego nie wolno, a co wolno... Doświadczałem tego, wiedza o tym nie zawsze skutkuje... Doświadczenie kreuje, wiedza niepodparta doświadczeniami jest pusta... Grożenie palcem czy wyjaśnianie tego co złe nie skutkuje dobrze... "Bezstresowe wychowanie", to ciche kreowanie ludzkich katastrof i tragedii... Doświadczając czegoś, człowiek staje się mądrzejszy...



*"Znowu zawiniłem,
Nigdy wcześniej tak bardzo siebie nienawidziłem,
 Sam sobie znowu "ciszą" zagroziłem,
 Nikogo przed tym nie obroniłem,
 Nikogo na to nie przygotowałem,
Mówiłem "dość", teraz mówię definitywne "nie",
 Ponieważ Ojciec znów zawiódł moje zaufanie,
 Na nic moje staranie...
Zwykle czuję całkowite cielesne i mentalne znienawidzenie,
 Całej złości, bezradności i gniewu ucieleśnienie,
 Teraz jednak czuję całkowite zobojętnienie,
 Choć wcześniej jeszcze miałem co do Niego wiarę i nadzieję...
 Poczułem się jakbym spadał w przepaść,
Jakbym był niedaleki od tego, by "spaść"..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]

 
*Ten pseudo wiersz napisałem zaraz po tym jak się dowiedziałem, że tata znów zaczął pić, po trzech tygodniach od czasu, gdy mi obiecywał, że z tym już kończy... Krótki, ale wyraża wszystko co chciałem ukazać...

sobota, 16 czerwca 2018

W samotnym pokoju... Niebezpieczna izolacja z "niewidocznym sobą"...




*"Siedzę w pokoju jak w klatce, obrywam,
Od głowy, od tego co tam skrywam,
Myślę o swojej przeszłości,
 Boje się, że przez Nią nie będzie dalszej przyszłości,
 Że będę w Niej tkwił...
 Cholera, jeszcze wczoraj ogień się we mnie tlił,
 Los ze mnie zadrwił,
 Ile razy jeszcze przed snem będę się z myślami bił?...
Chciałbym odpocząć,
Chciałbym się w końcu zdrzemnąć,
Chciałbym by to mogło już minąć,
Za drzwiami hałas, bo w domu napięcie i nerwy,
Ciągle to słyszę, ciągle kłótnie, bez przerwy,
Niech to się skończy do ciężkiej kurwy!
Znikąd w tej chwili nie mam wsparcia,
Znów czuję się jak podczas "wewnętrznego rozdarcia"...
W głowie tylko "Zamknijcie się, dość, ja pierdole!"...
Nigdy w życiu nie chciałem dla nikogo źle,
Zawsze chciałem robić coś dobrego, coś pożytecznego,
Zawsze jednak wychodzi inaczej, wychodzi z tego coś złego...
Zawsze czuję się wtedy potworem,
Zawsze czuję się złym natury wytworem,
Zawsze czuję się jakbym był zwyrolem...
Szkoda, że na początku mojego życia nie miałem do wyboru,
Doprowadzić do stworzenia mnie... Złego, tragicznego wytworu,
Czy oszczędzić innym czasu, uprzykrzania życia i nerwów...
 Podczas przemyśleń, podczas tego co tu napisane,
Minęła niecała minuta... Co tu jest grane?
To te myśli, nim zdążę się obejrzeć, mija mnie ich tysiące,
Z tego tworze to co tutaj, "kuje żelazo póki gorące"
Chciałem pokazać co jest dla mnie w codzienności męczące,
Chciałem zwolnić te myśli z prędkością światła pędzące...
 To wszystko to toksyny z mojej głowy płynące..." - "Light Of The Infinity" [Kacper] 




Tworzenie czegoś właśnie w formie "pseudo-wiersza", zbieranie myśli, próba rymowania tych słów, tego wszystkiego co uda mi się zebrać, tego wszystkiego co przelatuje przed oczami, co przelatuje z jednego ośrodka do drugiego, powoduje, że jestem zadowolony, powoduje, że czuję się ciut lepiej... Mogę się z tym dzielić, wiem, że nie wszystko pójdzie na marne, wiem, że choć trochę czytających to osób, popatrzy na mnie z nieco innej perspektywy... Cieszę się, że w końcu znalazłem coś, w czym chciałbym się doskonalić i chciałbym się tym "bawić" i dzielić... Czasem lepiej pisać coś na świeżo, niż wracać pamięcią do przeróżnych wydarzeń, bo niektóre powodują zbyt duży ból i jest to jak wbieganie w kolczaste krzaki... Czasami coś lepszego można napisać, co się czuje teraz, niż to co czuło się kiedyś, bo niektóre z emocji znikają i kilka przemyśleń traci na sile... To bardzo "szybki" post... Czuję, że muszę go napisać, bo korzystam z weny i zebranych we mnie emocji... Niestety nie wszystkie są pozytywne, bo wiele we mnie złości... Jednak nie przesłania mi mojego celu, a mianowicie, napisania czegoś co to stłumi, czegoś co doprowadzi do wyzwolenia... Słucham płyty "Post Traumatic" i to doskonale na mnie działa... Mam większy obszar inspiracji i czuję przypływ katalitycznego chłodu, który gasi pożar emocjonalny... 
Tworzę w międzyczasie kolejne posty o "Post Traumatic", niedługo podzielę się z Wami drugą częścią, a zaraz po tym trzecią i ostatnią... Pracuję również nad tekstem do utworu "Over Again" i idzie mi dosyć opornie, bo nie wszystko pasuje, gdy dochodzę do pewnego momentu to wracam do początku i piszę od nowa... To musi być perfekcyjne i doskonale złożone... Póki co, dzielę się dzisiejszym dniem, aktualną chwilą... 

Myślałem, że mam odpowiedzi, myślałem, że znam drogę...

środa, 13 czerwca 2018

Postęp... Droga do osiągnięcia pełni człowieczeństwa... "Krok dalej"...

 
*"Ściągał jak kotwica na samo dno,
Poniósł porażek wiele, może gdzieś ze sto,
Ale po tych stu porażkach, odniósł jedno wielkie zwycięstwo,
Starał się i w końcu zaczęło mu się udawać,
Nigdy nie miał w zwyczaju się poddawać,
Nawet, gdy głowa, zaczęła mu już największe zło dyktować,
Gdy zaczęła te wszystkie problemy stwarzać,
Gdy zaczęła sprawiać, że się staczał,
Sprawiła, że sam sobą się przytłaczał,
Złymi ludźmi się otaczał...
Lecz w końcu, pewnego dnia,
Pojawiła się osoba, która wyciągnęła Go, z tego "Ognia",
Ugasiła pożar,
Miała do tego dar...
 Otrzymał Anioła, który sprawił, że Jego świat stał się lepszy,
Teraz już z zimna nie drży,
Ten Anioł daje Mu wiele ciepła,
Sprawił, że nie otacza Go już mgła...
On lepszą drogą już podąża,
Nie popełnia tych samych błędów,
Już się sam sobie nie oddaje, nie pogrąża,
Odsunął się od tego z wiadomych względów,
Ma przecież Anioła, kogoś, dla kogo chce żyć,
On chce dla Niej, właśnie dla Niej chce po prostu być,
Nie zamierza się z tym kryć,
Do doskonałości chce dążyć..." - Light Of The Infinity [Kacper]



Najbardziej kojący dotyk na całym świecie... Dla tej chwili jestem w stanie oddać wszystko...



Ku lekkiemu rozjaśnieniu sytuacji, byłem ostatnio u Mojego Aniołka i zrobiliśmy całkiem niezłą sesję, no i wiele zdjęć strasznie mi się podoba... Chciałem niektórym z Nich nadać takie drugie dno i symbolikę... Dlatego dodam parę z Nich, bo chce w tym poście przekazać ogromną cząstkę siebie w okresie, (od Maja do teraz głównie), który był dla mnie wspaniały oraz jednocześnie niezbyt łaskawy... Jednocześnie jednak ten czas sprawiał momentami, że mimo iż trzymałem się dobrze, to czułem emocjonalny niedosyt, ale paradoksalnie również, zbytni ich ogrom... Gdy jestem u mojego Aniołka, czuję się jak w domu, czuję się swobodnie i jest mi dobrze... W domu, nie jestem w stanie tego odczuć pełnią, tak jak u Niej... Strasznie mi z tym, że muszę wyjeżdżać, by doznać prawdziwego spokoju i rodzinnej atmosfery... U mnie tego po prostu nie ma...  

 


**"Mój ojciec praktycznie w każdy weekend pije,
Często przez ten pieprzony weekend się z Nim bije,
 Często się obwiniam, że to moja wina, że pije,
Bo pije od mojego urodzenia i czuję się jakbym był przeklęty...
 Czuję się w środku taki pęknięty,
Kocham i nienawidzę,
Tej samej osoby, którą co weekend inaczej widzę,
Dwie osoby w jednym ciele,
A ta gorsza objawia się wtedy, gdy wypije zbyt wiele,
 W pieprzoną sobotę i niedzielę... 
Po wypiciu ma te swoje urojenia, 
Nienawidzę tego Jego cholernego pierdolenia, 
Doprowadza mnie to do nerwowego rozstrojenia...
Zawsze mnie wtedy w środku rozdziera,
Gniew, nienawiść, miłość, bezradność,
To wszystko się we mnie zbiera,
Co weekend progresywnie tracona godność,
Co weekend coraz większa ochota, by to wszystko zostawić,
Powiedzieć temu wszystkiemu "DOŚĆ",
Nie chce jednak Mamie przykrości sprawić...
Staram się pomagać, mimo mojego rozdarcia,
Zazwyczaj dochodzi to tego starcia,
Nienawiści i miłości,
Całkowitego spokoju i zebranej złości,
Rozpalającej aż do kości...
Weekend, niby wolne, powinno być fajnie,
A ja tych dni nienawidzę, wypalają mnie,
Staję się w środku martwy,
Między innymi przez to,
Że Ojciec mówi "Wszystkiemu jesteście winni "Wy"...
Chciałbym móc zatrzymać to "weekendowe zło"...
Najbardziej w tym wszystkim szkoda mi mamy... Jest bezradna,
Cierpi, bo ta sytuacja jest zawsze dla Niej trudna...
Co chwilę się powtarza,
Emocji burza,
Dawka emocjonalności, cholernie duża, 
Jak całkowicie pokryta kolcami róża,
Ukłucie powoduje, że to jak narkotyk odurza...
Czuje się, jak w klatce zamknięty,
Całkiem na bok odsunięty,
Chciałbym już nie być "pęknięty"
Chciałbym, by mój ojciec alkoholizmem dotknięty,
 Przestał być w te weekendy taki pierdolnięty...
Bez przerwy tylko mamę wyzywa, opluwa i przeklina
 Twierdzi, że to wszystko jest Jej wina...
Przydałaby mu się dyscypliny odrobina,
Jednak mnie na to nie stać,
Czuję, że rady mogę nie dać,
Ze mogę temu nie podołać,
Chce od tego ciągle uciekać,
Chce jednocześnie zacząć działać...
Znów jestem więźniem uczuć,
Idzie się tym paradoksem, śmiertelnie zatruć,
Chce sobie flaki przez to rozpruć,
Z krzyku w środku jestem w stanie sobie płuca wypluć...
Ten człowiek w każdy weekend emocjonalnie mnie zabija,
Raz uderzyć raz przytulić, to się z sobą tylko mija,
 Jak wbijanie w mrowisko kija,
Emocjonalności wichura się w ten czas rozwija...
Czuję jakbym był blisko ostrza,
Wewnętrzny konflikt szybko się zaostrza,
Myślałem, że ta walka z dnia na dzień będzie prostsza,
Cóż, myliłem się... Myślałem, że będę twardszy,
Jednak każdy weekend jest coraz gorszy,
Nie idzie się do tego przyzwyczaić,
Nie mam własnego miejsca, gdzie mógłbym się przyczaić,
Nie mam możliwości, by się rozdwoić,
Może byłoby łatwiej...
Każdej nocy po weekendzie, zapłakany mówię Bogu,
"Chciałbym, by ojcu zrozumieć było prościej,
Prościej wyjść mu z tego skurwysyńskiego nałogu"...
Mój Ojciec w weekendy zmienia się w potwora
Zmienia się w przeklętego zwyrola,
Zmienia się w tą drugą, znienawidzoną osobę przeze mnie,
Niszczy mamę, bliskich wokół... To chyba nigdy nie minie,
Z jednej strony chce żeby zdychał,
Żeby przez alkohol, już po prostu nie oddychał...
Z drugiej strony to też mój ojciec...
Jestem w pierdolonej pułapce, nie wiem jak stąd uciec..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]  


***"Do złego dążyć,
Wokół najgorszych myśli krążyć,
Jakby jutra miało nie być,
Jakbyś miała nie zdążyć,
Jakbyś przestała umieć żyć,
Jakbyś przestała wierzyć,
Jakbyś traciła kontrolę,
Jakby myśli narzucały Ci swoją wolę,
Jakbyś przestała pełnić swoją rolę...
Czujesz, jak pod ziemię się zapadasz,
Czujesz, jak się na kawałki rozpadasz, 
Czujesz, że niedługo rozum postradasz,
Czujesz, że rady sama nie dasz,
Czujesz, jak już po prostu po tym wszystkim upadasz...
 To uczucie Cię wewnątrz spala,
Trwałe znamię w Tobie wypala,
Zatrzymujesz się, zastanawiasz się "co tu się odwala?"
A to po prostu słabość w Twojej głowie się utrwala...
Próbujesz to powstrzymać,
Próbujesz, ale tego nie da się zatrzymać,
Nie chcesz się już tego schematu trzymać,
Nie chcesz znów od losu najgorszego scenariusza otrzymać...
Pragniesz pozbyć się tego cierpienia,
Pragniesz całkowitego zrozumienia,
Pragniesz pozbyć się tego ciężkiego brzemienia,
Pragniesz wydostać się z mrocznego cienia,
Pragniesz, by demon już nie wywoływał Twego imienia,
Pragniesz w końcu doznać psychicznego ukojenia,
 Pragniesz całkowitego "odrodzenia"..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]



 ****"Te myśli nie pozwalają Ci spać,
Czarne myśli, zaczynają się do rzeczywistości przedostawać,
Zaczyna się wydawać,
Że jest tylko jedno rozwiązanie,
I tym wyjściem, jest sobie życia odbieranie,
Bo niby to lepsze niż ciągłe udawanie...
Smutek, przykrość, paranoja, złość,
Zaczynasz mieć wszystkiego dość,
Znów zaczynasz myśleć o bilecie w jedną stronę,
Tracisz siły na obronę,
Tracisz siły na ciągłe zatrzymywanie tych demonów,
To krąży, to wraca, znów...
Teraz pomyśl, że tak cierpią Twoi bliscy,
Twój ból nie będzie im obcy,
Będą czuli najgorsze uczucie na świecie... Bezsilność,
Poczują to, gdy pochłonie Cię negatywna emocjonalność,
Sprawisz ból tym, których kochasz,
Ale póki co, na razie, tylko i aż, "ciężko oddychasz"...
Walcz, bo masz dla kogo, bo niektórzy Cię "czują",
Walcz, bo niektórzy się o Ciebie strasznie boją,
Walcz, bo jesteś ważnym elementem całości...
Wiem, że wygrasz... Bo nic nie jest silniejsze od miłości..." - "Light Of The Infinity" [Kacper]
 
Zdecydowałem się opublikować moje "Pseudo-wiersze" ponieważ napawają mnie coraz bardziej dumą, bo uczę się coś złego przekształcić w coś twórczego, w coś co mogłoby nawet sprawić, że niektórzy mogliby się utożsamić z niektórymi aspektami tych "pseudo-wierszy"... Zrobiłem to po to, by dać sobie pewien punkt, do którego mogę wrócić, gdy zabraknie mi weny, gdy poczuje słabość, gdy nie będę wiedział, jak ponownie wystartować, ale też dlatego, by podzielić się prawdziwym sobą, jak to zawsze bywa u mnie na blogu, lecz tym razem jeszcze bardziej "Twórczo", oraz zamknąć w tym swoją emocjonalność... Chciałem odczuć w tym całym przepaleniu jakie odczuwałem ostatnio, taki chłód katalityczny... Chciałem się oczyścić... Mógłbym napisać post w zwykłej postaci, jednak wolałem poeksperymentować i nieco zmienić formę... Myślę, że wyszło dobrze, bo czytając to przed publikacją (jak to mam w zwyczaju) jestem aż uśmiechnięty i nieco dumny... Mam nadzieję, że Ci, którzy czytają poczują jakąś nawet "cichą więź" z tymi "pseudo-wierszami", bo nie ma co ukrywać, wiele jest takich sytuacji z którymi niektórzy chcieliby się najchętniej ukryć... Ja chciałem zrobić krok naprzód i ruszyć dalej dzieląc się tym ze społecznością... Nie czuję się źle, a wręcz przeciwnie, jest mi z tym o wiele lepiej... Powoli uwalniam się z kajdan... Mogę poczuć się bardziej wolny... Nareszcie... Mogę poczuć się bardziej wolny...
 

 


Chciałbym się podzielić również informacjami odnośnie kolejnego mojego projektu jeśli chodzi o post... Chciałbym stworzyć coś na pozór utworu muzycznego, a raczej tekstu do Niego... Tekst opublikuję, jednak całe nagranie będzie całkowicie osobiste i będzie tylko dla mnie, gdyż odwagi nie zbiorę, by się tym podzielić... Tekst będzie podobny do drugiego z "pseudo-wierszy" jakie opublikowałem tutaj... Melodyjną częścią będzie utwór "Over Again"... Chciałbym, by wszystko wyszło dobrze, by wszystko potoczyło się po mojej myśli... Trzymajcie kciuki, bo zaczynam od zaraz :)




*Pierwszy "Pseudo-wiersz" jest takim punktem startowym... Wiąże się z Nim cel i mocny fundament pod "nową drogę"...
 **Drugi z kolei wyraża całkowitą zebraną emocjonalność i wyrzucenie Jej w postaci takiej "agresywnej" twórczości... Wszystkie zebrane emocje, jeden długi "pseudo-wiersz", w którym starałem się opisać całkowicie to, co się dzieje u mnie w domu i  u mnie"w środku"... Chciałem w tym zawrzeć pełną uczuciowość...
***Trzeci wiersz jest ukierunkowany i jest przekazem dla osób, które miewają dosyć okrutne momenty słabości.... Mam nadzieję, że w jakiś sposób się utożsamią z Nim i pozwoli to na złagodzenie ich bólu, gdy będą mieli świadomość, że ktoś rozumie przez co przechodzą... Ta świadomość może zmniejszyć podatność na destrukcyjne myśli... Wiem to z doświadczenia...
****Czwarty z "pseudo-wierszy" miał się tutaj nie pojawić, jednak ostatecznie zdecydowałem się go napisać... Ten wiersz jest również ukierunkowany... Napisałem go nocą, tuż przed snem, gdy wszystkie myśli były "świeże"...